Na Brzeskiej poruszenie. W pewien piątkowy wieczór, w Zamku Ujazdowskim Maciek Pisuk otwiera swoją wystawę „Pod skórą. Fotografie z Brzeskiej”. Około 19 do sali pełnej ludzi, w wielkich okularach i długich szalikach wchodzą Ada i Marcin z 4-letnim Wiktorem i 1,5-rocznym Grzesiem. Zbliżają się do wielkiej odbitki na bocznej ścianie. – No i jak, fajnie tata wyszedł? – pyta Marcin Wiktora. – Jak to, to pan? – dziwi się pani z ochrony. A już miała powiedzieć: Proszę nie dotykać!
Chwilę później przychodzi Nikola z mamą, tatą, bratem i babcią. Taka smutna im się ta Brzeska wydaje – czarno-biała, biedna. I te twarze takie... – Poniszczone – mówi mama Beata. – No, ukazana rzeczywistość – wzdycha babcia Barbara. Monika Skowrońska nie dojechała na wystawę – nie miała z kim zostawić szóstki dzieci. Rudego też nie ma, bo od sierpnia 2011 r. już nie żyje.
Maciek
Brzeska – to ta niebezpieczna ulica prawobrzeżnej Warszawy. Jak twierdzą niektórzy – samo centrum północnopraskiego trójkąta bermudzkiego. Lepiej nie zapuszczać się tam po zmroku. A i w dzień różnie bywa. W melinach mieszka tu najgorszy element, ci z eksmisji, no i pijacy, co żeby wstać rano, muszą się napić. Nie pracują i biją swoje dzieci.
Pewnego dnia zawędrował tu Maciek Pisuk. Nie był wtedy w najlepszym stanie. W 2002 r. sprowadził się na Pragę do kawalerki swojej narzeczonej. Nie miał pracy, stracił prawa do scenariusza filmu o zespole hiphopowym Paktofonika, nad którym pracował kilka lat. Pisał za grosze dialogi do telezakupów Mango. Ledwo starczało na alimenty dla dwójki dzieci z poprzedniego małżeństwa z rodzinnego Bielska-Białej. Wróciła depresja.
– Żeby cokolwiek robić, wychodziłem z domu z aparatem i snułem się po okolicy.