Właśnie przestają istnieć – realizatorzy Polskiej Kroniki Filmowej są na wymówieniach od 25 kwietnia, redakcyjne pomieszczenia PKF przy ul. Chełmskiej 21 w Warszawie pustoszeją ze starych mebli i pożółkłych dokumentacji dawno wybrzmiałych tematów. Na podłodze montażowni czekają na wyniesienie puszki z taśmą filmową 35 mm. W PKF nigdy nie przeszli na cyfrowy zapis obrazu – ufali jedynie filmowi 35 mm, który produkują już tylko dwie firmy na świecie, a jedna z nich akurat upada. Ale film taki przez ponad 100 lat swego istnienia udowodnił, że nie niszczeje przechowywany w archiwach. Właśnie tym zajmowała się PKF – archiwizowaniem rzeczywistości.
– PKF zapisuje najważniejsze wydarzenia w życiu kraju dla przyszłych pokoleń – mówi Paweł Kędzierski, reżyser, dokumentalista, długoletni przewodniczący Sekcji Filmu Dokumentalnego Stowarzyszenia Filmowców Polskich, szef Studia Filmowego Kronika, w którego skład wchodzi redakcja PKF. – To taka pocztówka do wnuków.
Ostro
We wspomnieniach realizatorów PKF legendą obrasta niemal każdy wyjazd na temat – to historie ludzi w drodze, żyjących w samochodach i hotelach oraz ich bohaterów. Mówią, że byli z kamerą niemal przy wszystkim: noc teczek, Okrągły Stół, powstanie partii X, narodziny Andrzeja Leppera jako trybuna ludowego, handel uliczny z łóżek polowych. Wcześniej też przy wszystkim: zjazdy PZPR, wysławianie kombinatów, piętnowanie bikiniarzy i karłów reakcji. Propagandowe pogadanki do kronik lat stalinizmu odczytywali wielcy aktorzy – później prosili, żeby im tego nie wypominać. Tematy dzieliło się na oficjałki, społeczne i kulturalne.
– Jasne, że za Polski Ludowej kronika była narzędziem propagandy – mówi Stanisław Fiuk-Cisowski, reżyser, scenarzysta, realizator PKF od 1975 r. – Jednak obraz nie kłamie. Dziś wystarczy wyłączyć fonię, jeśli komuś przeszkadza komentarz, i ma się zapis rzeczywistości tamtych czasów.
W opowieściach realizatorów puste redakcyjne pokoje zapełniają się legendarnymi kolegami. Jest Leonard Zajączkowski – jeden z pierwszych operatorów kamery w PKF, ten który 3 lata przed śmiercią zagrał samego siebie w „Człowieku z marmuru” Andrzeja Wajdy – miał zwyczaj zapisywania dowcipów w notesie, i za ten notes, pełen polityki, podobno wylądował za Stalina na Syberii. Albo powraca w ostrym obrazie sam pierwszy boss PKF Jerzy Bossak – prawnik, filozof, a potem reżyser, który z armią Berlinga przeszedł cały szlak bojowy, kręcąc o tym film w ramach prowizorycznej, przyarmijnej, utworzonej w ZSRR, Grupy Czołówka Filmowa Wojska Polskiego.
– W 1944 r. Bossak wziął wojskową ciężarówkę, pojechał na Ziemie Odzyskane, wrócił z kilkoma poniemieckimi kamerami marki Arri i zapasem filmu 35 mm, i to był początek PKF – skraca opowieść założycielską Paweł Kędzierski.
To było w epoce przedtelewizyjnej – władza potrzebowała kroniki filmowej.
Nieostro
Realizatorzy pojawiają się w redakcji PKF mimo wymówień z pracy. Czasem robią konwentykle, podczas których głównie żałuje się tematów utraconych. Bo nigdzie nie jeżdżą w delegacje służbowe. Przez pół roku nie przyszły obiecane im pieniądze z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Niewielkie pieniądze, mówią; jeśli przyjąć, że dzień zdjęciowy kosztuje 10 tys. zł, to pieniędzy byłoby na 5 dni. Ostatni czterej realizatorzy PKF zarabiali na półetatach po 600 zł miesięcznie za gotowość do wyjazdu na temat – w tej gotowości wytrwali aż do materiału filmowego „Uroczystości pod Kopalnią Wujek”, numer katalogowy – liczony od 1944 r. – 43 199. Był grudzień 2011 r. I już nawet nie mówiło się materiał, tylko notacja.
„Z dnia na dzień dwudziestoletni wysiłek grupy ludzi został zaprzepaszczony, oni bez pracy… Bez jakiegokolwiek wyjaśnienia…” – napisał w liście do kolegów filmowców Paweł Kędzierski, dyrektor SF Kronika od 2006 r., a z PKF związany od 1990 r. List nosi tytuł „Nasza mała prywatyzacja”. Paweł Kędzierski pisze ostatnio wiele listów, bo wciąż walczy o PKF, ale od ministerialnych adresatów odpowiedzi nie dostaje wcale albo wymijające.
Realizator Jan Strękowski nie jest tak delikatny w swoich listach jak szef. Ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego pyta, czy resort ma pomysł na powtórzenie takich wydarzeń, jak pogrzeb noblistki Wisławy Szymborskiej lub majowe oblężenie Sejmu przez związkowców. Bo mija pół roku, wydarzenia mijają, a budżet PKF, w tym roku ustalony przez ministerstwo na 50 tys. zł, nie wpłynął na konto studia Kronika.
Od kiedy kolejne władze Polski korzystają z telewizji jako przekaźnika informacji, nie potrzebują już kronik filmowych – mówią w redakcji PKF. Ciekawe jednak, pytają realizatorzy z Chełmskiej, czy władze wiedzą, że telewizyjne newsy – przechowywane na magnetycznych nośnikach i w tej formie archiwizowane – z latami stają się coraz bardziej nieostre, aż do zupełnego zaniknięcia obrazu?
Ostro
Operatorzy PKF chwalili te pierwsze, poniemieckie kamery Arriflex – sprzęt światowej klasy. Firma Arri zbudowała pierwszą taką kamerę na zlecenie Hitlera, specjalnie po to, by uwiecznić berlińską olimpiadę w 1936 r. – konstrukcja była prosta i niezawodna, amerykańscy filmowcy przyznali jej nawet nagrodę Oscara. Niestety, podczas pracy głośno terkotała. Nie przeszkadzało to operatorom ani realizatorom, bohaterom ani nawet aktorom odgrywającym specjalnie dla ekipy PKF fragmenty spektakli – ale na początku lat 60. okazało się, że terkotanie rozprasza premiera Piotra Jaroszewicza. To była zwykła oficjałka, sztywne przemówienie, ale Jaroszewicz podobno zacinał się i spoglądał znacząco na operatora. Skończyło się na tym, że osobiście zlecił zakup nowej kamery dla PKF – oto kolejna opowieść pustoszejących redakcyjnych pokojów. Kamera Jaroszewicza, Arriflex BL, nie terkotała – jeździła z ekipą PKF do samego końca, do grudnia 2011 r. w kopalni Wujek.
Od połowy lat 60. przez kilkanaście lat świetności PKF produkowała aż dwa wydania kroniki tygodniowo – każde składało się z około 5 oddzielnych tematów. PKF miała własne miejsce w programie TVP. Miała bazy terenowe w Krakowie i Katowicach.
Ale nawet w czasach gierkowskiej prosperity taśma filmowa, produkcji enerdowskiej firmy ORWO, była w PKF materiałem ścisłego zarachowania. Najczęściej wydzielano operatorom puszki z 60 m taśmy, starczające na około 2 minut nagrania. Oszczędność taśmy premiowano, za nadmierne zużycie obcinano pensje. Te taśmowe restrykcje powodowały jednak, zdaniem Fiuka-Cisowskiego, profesjonalizację ekip PKF. To nie to, co teraz – ci z telewizji nagrywają wszystko jak leci, korzystając z cyfrowej tanizny nośnika. Operator kamery 35 mm filmował tylko to, co uznał za warte uwagi.
– Często zdarzało się i tak, że telewizji nie wpuszczano do różnych miejsc, a kronikę wszędzie – opowiada Fiuk-Cisowski. – W latach 70. jeździliśmy na tematy ekipami czteroosobowymi, służbowymi dużymi Fiatami, redakcja wyposażyła realizatorów w supernowoczesne wówczas magnetofony reporterskie marki Nagra.
W latach 70. władza dopieszczała PKF. Dopieszczała i w 80., bo rzeczywiście ludzie kroniki filmowej nie budzili wśród strajkujących robotników takiej nienawiści, jak ekipy TVP. Stanisław Fiuk-Cisowski wspomina zdjęcia sprzed bramy Stoczni Gdańskiej w rocznicę grudnia 1970: nagle pęka brama, wysypuje się morze wściekłych ludzi, aż kordony ZOMO uciekają. Ale ten tłum mija ekipę PKF, oblewa łagodnie wysepkę z kamerą Arriflex BL – z punktu widzenia realizatora to piękne i mocne ujęcia.
Uważa, że – chociaż dziś nikt już tego nie docenia – kroniki filmowe przyczyniły się do upadku socjalizmu w Polsce. Od lat 70. robili materiały pokazujące absurdalność ustroju – Fiuk-Cisowski nakręcił na przykład krótką historię produkcji wieszaka na ubrania, który wykonywały dwie oddalone od siebie fabryki – jedna drewienko, druga zagięty drucik. Albo materiał o gospodarstwie pomocniczym fabryki tekstylnej w Toruniu: w roku tym i tym wyprodukowaliśmy tyle i tyle pęczków pietruszki – mówił dyrektor. Co prawda istniały w WFDiF dwa oddzielne magazyny – „jedynka” na materiały przeznaczone dla masowego widza i „dwójka” na zatrzymane przez cenzurę lub zrobione od razu z myślą o archiwum – ale cenzura rozszczelniła się nieco i puszczała już materiały o absurdach PRL.
Nieostro
Dla realizatorów zawsze było jasne, że PKF według reguł liberalnego kapitalizmu sobie nie poradzi. Już pod koniec lat 80. sytuacja PKF (i innych studiów filmowych) wyglądała nieostro – szła wolność, przyzwyczajona do pieniędzy budżetowych na realizację filmów Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych nie miała pojęcia, kto w świecie filmu miałby za tę wolność płacić. PKF wciąż była niczyja.
W tym czasie szefem Komitetu Kinematografii był Juliusz Burski, reżyser i scenarzysta – chciał przekształcić kinematografię według reguł zachodnich, wolnorynkowych.
– Powiedział: weźcie PKF i róbcie ją dalej, tylko niech będzie to kronika filmowa, a nie propagandowa – pamięta Paweł Kędzierski. – W ten sposób nowo powstałe Studio Filmowe Kronika dostało w spadku redakcję PKF wraz z meblami z lat 50. i rocznikami „Trybuny Ludu”.
Kwestie moralne rozwiązano wówczas jednym cięciem – materiały archiwalne do 1989 r. przekazane zostały we władanie archiwum WFDiF. Studio Kronika startowało od zera, z czystym kontem politycznym i pustym archiwum. Później – gdy zasady rynku wyjaśniły się wystarczająco – okazało się, że Kronika musi płacić za korzystanie z archiwów. Realizatorzy zżymali się, że to jakby płacić magazynierowi, który przejął na własność magazyn i stał się dyrektorem. Ale płacić musieli – ostatnio już Filmotece Narodowej – 5 tys. zł za minutę własnego niegdyś materiału filmowego.
Ostro
Do grudnia 1994 r. wydania kronik filmowych wciąż pokazywane były w kinach przed filmami, ale liczba chętnych kin malała – dystrybucja filmów poszła całkowicie w ręce prywatne, ważniejsze od kronik były reklamy, bo dało się na nich zarobić.
– Zrobiłem ostatni materiał PKF pokazywany w kinach – mówi Fiuk-Cisowski. – Był o renowacji obrazu „Bitwa pod Grunwaldem”. Dziś żałuje, że nie zakończył materiału tak jak planował. Po napisach końcowych miała pojawić się zamyślona postać Stańczyka z obrazu Matejki. Byłby wieloznaczny suspens. Los chciał, że odnalezienie obrazu Matejki po wojnie jest w kronice nr 1.
W styczniu 1995 r. kroniki znikły z kin na dobre. Od tego czasu – przez 18 lat – kolejne wydania, coraz rzadsze, trafiają prosto na półki archiwum. Peerelowska „dwójka” dogoniła twórców w wolnej Polsce. (I już nie mówi się materiał, tylko notacja).
W 2005 r. wytwórnia filmowa przy ul. Chełmskiej 21 w Warszawie świętowała nową ustawę o kinematografii – to znaczy świętowali ci, którzy poprzez połączenia kilku studiów lub zespołów filmowych przetrwali najdzikszy kapitalizm. Ustawa miała przenieść produkcję filmową od państwa w ręce prywatne – istotą był sposób finansowania i powstanie PISF, a prywatyzacja była w tle.
Nieostro
Jednak sytuacja stała się jeszcze bardziej nieostra – zgodnie z ustawą państwowe studia mają się przez 5 lat sprywatyzować, ale z ministerstwa nie przychodzą żadne wskazówki, jak to zrobić. Nagle „studia filmowe są zdane same na siebie, nie otrzymują nic od państwa, choć mu formalnie podlegają” – pisze Paweł Kędzierski w swoim liście „Nasza mała prywatyzacja”. Dokumentaliści i fabularyści na równych zasadach mogą ubiegać się o dofinansowanie z Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej – pieniądze nie są już na podmiot, tylko na przedmiot, czyli konkretny film.
– Co w takim razie miałbym wpisać we wniosku o pieniądze PKF? – pyta realizator Strękowski. – Projekt w ciągłym procesie? Zapis rzeczywistości? Czy może należy to rozumieć, że PKF, która ma charakter instytucji narodowej, jest przeznaczona do zniszczenia?
Wreszcie w 2010 r. SF Kronika, na wezwanie organu założycielskiego, czyli ministra kultury i dziedzictwa narodowego, stało się jednoosobową spółką Skarbu Państwa i przeszło z resortu kultury do skarbu. Zostało wycenione na ponad 1 mln zł, ale w dwóch pierwszych fazach prywatyzacji nie zgłosił się żaden oferent. Trzecia faza nastąpić ma pod koniec sierpnia 2012 r. Oferent musiałby zgodzić się na kupienie wydmuszki – tylko loga firmy, bo cały jej dorobek filmowy w momencie prywatyzacji przechodzi na własność Filmoteki Narodowej. Budynków PKF nie ma. Nie ma nawet kamery od premiera Jaroszewicza, bo ta należy do państwowej nadal Wytwórni.
– To nie prywatyzacja, tylko nacjonalizacja – mówią w PKF.
Przy okazji okazało się jednak, mówią realizatorzy z upadającej PKF, że zespołów produkujących filmy fabularne minister do prywatyzacji/kapitalizacji nie wezwał, czyniąc z nich uprzywilejowane narodowe instytucje kultury – czyli uznając zgodnie z ustawą, że pełnią one doniosłą misję społeczną. Według dokumentalistów, znaczenie miały tu wpływy reżyserów fabularystów o wielkich nazwiskach. Na drzwiach męskiej ubikacji we frontowym budynku WFDiF nieznany sprawca napisał bezczelnie: „Wajda się sfajdał”.
Wyciemnienie
W ostatnich tygodniach pomysłów na nowe zorganizowanie kinematografii polskiej nie brakuje. W lipcu obradowała na ten temat sejmowa komisja kultury i środków przekazu. Wiceminister kultury mówił o projekcie zorganizowania przy Chełmskiej 21 Polskiego Centrum Kinematografii, na wzór Centrum Nauki Kopernik: filmoteka, sale projekcyjne, szkoła Wajdy, przedszkole filmowe. Słuchając obrad komisji można było odnieść wrażenie, że jedyną osobą na sali orientującą się w produkcji filmowej jest posłanka Anna Grodzka z Ruchu Palikota – sama pracowała kiedyś w branży.
– Trzeba ratować markę PKF – mówi posłanka Anna Grodzka. – Likwidowanie takich instytucji to działanie bezrozumne. Powinna pozostać pod auspicjami państwa, tylko należałoby tak zdefiniować jej działanie, aby pozostała apolityczna.
Ostatnią instytucją państwową dotującą PKF jest Polski Instytut Sztuki Filmowej.
– Kronika w dobie cyfryzacji stała się instytucją trochę anachroniczną – mówi Agnieszka Odorowicz, szefowa PISF. – Bezwzględnie jednak należy zachować, zdigitalizować i zabezpieczyć archiwa PKF. Proces ten, a następnie udostępnianie tych materiałów do celów niekomercyjnych powinny pozostać w instytucji publicznej. Zgodnie z ustawą o kinematografii w przypadku prywatyzacji przez ministra skarbu majątkowe prawa przechodzą do PISF. W przypadku likwidacji – do Filmoteki Narodowej. Formuła spółki prawa handlowego dla tego rodzaju działalności się nie sprawdzi – digitalizacja i przechowywanie zbiorów są bardzo kosztowne.
Ministerstwo Kultury odpowiada na pytanie o PKF mailem, niepodpisanym:
„W 2010 r. (…) Studio Filmowe »Kronika« zostało skomercjalizowane i przekształcone w Studio Filmowe »Kronika« Polska Kronika Filmowa spółka z o.o. Wraz ze zmianą formy organizacyjno-prawnej i objęciem uprawnień właścicielskich przez Ministra Skarbu Państwa – Studio utraciło prawo do otrzymywania dotacji podmiotowej z budżetu państwa pozostającego w dyspozycji ministra właściwego ds. kultury i ochrony dziedzictwa narodowego.
Jednakże uznając za zasadne zachowanie ciągłości notacji archiwalnych PKF, służących przecież przyszłym pokoleniom – Minister podjął decyzję o zwiększeniu dotacji podmiotowej przyznanej Polskiemu Instytutowi Sztuki Filmowej w 2011 r. o kwotę 120 tys. zł, a w 2012 r. o kwotę 150 tys. zł – z przeznaczeniem na kontynuację działalności notacyjnej PKF przez SF »Kronika«”.
•
Na ścianie pustych pokojów redakcji PKF wisi zdjęcie kamery Arriflex BL z jakiejś terenowej realizacji – kamera stoi na środku pustej drogi, w szczerym polu.