Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Kolej na Ewę i Beatę

Górnicze wdowy liczą na Kopacz i Szydło. Żadna władza im jeszcze nie pomogła

Corbis
W 1999 r. straciły prawa do rent po tragicznie zmarłych mężach, górnikach. Teraz mają nadzieję, że dzięki Ewie i Beacie uda im się je odzyskać.
Dariusz Sieczkowski/Flickr CC by 2.0

Beata czatowała na dworcu. W TVN 24 podali, że pendolino wyjechało z Warszawy o 10.45. Wyliczyła, że w Katowicach będzie o 13.20. Nie biegła na peron, na Twitterze wyczytała, że Oni wyjdą do miasta od strony placu Kwiatowego. Wszystko wskazywało, że tak będzie, bo od rana firmy sprzątające szorowały kamienne posadzki, a policjanci czyścili rejon z bezdomnych. Pogonili też długowłosego, który za „Łyski moja żono” zbierał grosiaki do kapelusza, i kilkoro dzieciaków, prawdopodobnie na gigancie. Około 13.35 zobaczyła: idą. Najpierw drepczący tyłem, błyskający fleszami dziennikarze, potem ochrona, wreszcie Ona. W brązowej spódnicy do kolan, kolorowej bluzce, pomarańczowej marynarce (w TVN24 pokazali komplementującą ją za strój pasażerkę).

W takich chwilach, czego nauczyły Beatę lata praktyki, nie wolno się wahać. Podbiegła, przeszła pod ręką ochroniarza, wyrecytowała: – Pani premier, górnicze wdowy witają na Śląsku! Powiedziałaby więcej: – Czekałyśmy dziewięć miesięcy, po konwencji PO obiecała pani spotkanie, a potem nikt nie odpowiadał na pisma, kolejni rzecznicy odrzucali połączenia itd. Ale jakiś chłopak zagłuszał. Mówił, że nie ma pracy i musi brać pieniądze od 72–letniego dziadka. Media pokazały (koleżanki, wdowy górnicze śledziły online) – oprócz młodej lekarki z dzieckiem dziękującej za urlopy macierzyńskie – właśnie tego chłopaka.

Trudno. Nie pierwszy raz wypadła z kadru. Najważniejsze, że chwilę potem mężczyzna w eleganckim garniturze (wcześniej poinstruowany przez Nią: „organizujesz spotkanie z wdowami”), podyktował jej swój numer telefonu. Puściła strzałkę, wieczorem zadzwonił ktoś z biura Prezesa Rady Ministrów: „Jutro o 16.

Reklama