Polak ubiera się za 5 proc. tego, co zarobi. Proporcjonalnie do zarobków wydaje na ciuchy już niewiele mniej niż mieszkaniec Zachodu (5,7 proc). Średnio 52 zł miesięcznie (GUS), ale w wielkich miastach co najmniej dwa razy tyle, bo rocznie 1,3 tys. zł na odzież, a jeszcze 700 zł na buty i 500 zł na przyodziewek sportowy (GfK). 15 lat temu wysupływał na ubranie ledwie 33 zł rocznie. Skok nastąpił między 2000 a 2006 r. Ale polski rynek mody (wart ok. 30 mld zł) – ku entuzjazmowi analityków – wciąż rośnie o kilka procent rocznie. Szafy puchną. Po co?
Ludzie ubierają się dla prostych celów fizjologicznych i subtelnych psychologicznych. Określenie dress code zwykliśmy odnosić do restrykcyjnych reguł, obowiązujących w korporacjach, ale też każdy nieomal człowiek ma osobisty kod, którym coś wyraża. Przynależność do określonej klasy, ale jeszcze bardziej aspiracje, by do niej należeć. Osobowość, ale jeszcze mocniej pragnienie, by w oczach innych uchodzić za kogoś trochę innego (lepszego), niż się jest naprawdę. A chęć, by być jedynym w swoim rodzaju, wojuje z konformizmem: być swoim dla swoich – rozpoznawalnym i akceptowalnym. Słowem, strojem każdy, chce nie chce, buduje swój wizerunek.
Jeśli zatem rozejrzeć się dokładniej, co, gdzie, za ile, a zwłaszcza po co Polacy kupują, to wyłania się osobliwa drabina klas, grup i podgrup społeczno-tekstylnych; każda – z dość wyrazistym, modelowym reprezentantem. Czy jest to taka sama hierarchia jak ta tworzona przez socjologów, odwołująca się do klasycznego podziału na klasę wyższą, średnią, niższą? Poniekąd. Odzieżowa pozwala uwzględnić nie tylko faktyczne możliwości finansowe, ale też gust, pragnienia, aspiracje, postawy, ba, nawet światopogląd.
Klasa alfa, omega, Prada
Generalnie Polak usilnie chce, żeby było po nim widać, kim jest (bądź dopiero zamierza być), a jeśli są od tej reguły wyjątki, to paradoksalnie na samej górze – wśród tych, którzy naprawdę są już bogaci.