Prolajferzy zbierają już podpisy pod swoim projektem, zwolennicy zaostrzenia prawa aborcyjnego nie próżnują. Edukują. W jednej z radomskich szkół katechetka pouczała 11-latków, jak taki zabieg wygląda. Najpierw usuwa się główkę – mówiła – potem kończyny. Łopatologicznie i pobudzając wyobraźnię. Tyle w teorii – w ramach pracy domowej dzieci miały jeszcze odszukać w sieci i obejrzeć „Niemy krzyk”. Krótkometrażowy, sugestywny film o zabiegu dokonywanym z pomocą USG. Rzecz z poprzedniego stulecia, ale w tym względzie, jak się wydaje, kanoniczna.
Sprawę zgłosiła dyrekcji jedna z matek. Syn nie chce rozmawiać, z relacji innych rodziców wynika, że dzieci są wycofane, zaniepokojone. Niektóre sądzą, że aborcji można dokonać i po narodzinach – jedna z dziewcząt czuwała przy młodszej siostrze całą noc w obawie, że rodzice zechcą pozbawić ją kończyn. No bo jak ufać dorosłym, skoro ci ukrywają przed nimi takie okrucieństwa, odkładając na potem rozmowy o seksualności i ciele?
Powiadomiony o sprawie wydział katechetyczny radomskiej kurii orzekł, że zanim podejmie działanie, relacje rodziców musi skonfrontować z relacjami katechetki. Została zaproszona na rozmowę, jej przebiegu można się domyślać, działań kurii – niestety też. Głos zabrała poza tym minister edukacji Anna Zalewska. Mówiła w Radiu Zet, że owszem, na lekcje o aborcji „jeszcze” za wcześnie, dzieci nie znają swoich ciał, swojej seksualności, za mało wiedzą, żeby fundować im tak drastyczne – „choć prawdziwe” – opowieści. Ale nie pastwmy się nad katechetką – powiada – przecież przeprosiła.
Ciekawe, że zapytana, czy aborcyjny film wolno pokazywać 11-latkom, minister odpowiada, że może faktycznie z „edukacją seksualną” należałoby się jeszcze wstrzymać.