Jakie jest polskie społeczeństwo? Jak się dzieli – na jakie warstwy, klasy, grupy, typy? Kto, co i dlaczego kupuje na rynku dóbr i idei? Z pozoru o odpowiedź nie powinno być trudno. Nigdy z taką intensywnością jak dziś nie prowadzono akademickich i komercyjnych badań socjologicznych i psychospołecznych, uzupełnianych – nieomal już codziennie – jakimś świeżym pomiarem opinii publicznej w każdej kwestii: od stosunku do płatków śniadaniowych czy schabowego po sympatie polityczne. A jednak z tej lawiny danych jeśli w ogóle wyłania się jakiś obraz, to pełen sprzeczności i paradoksów. Społeczeństwo niestałe. Nieprzewidywalne. Chwiejne. Które coraz trudniej uszeregować czy to w tzw. targety konsumenckie, czy typy mentalne, czy warstwy społeczne. Które nie za bardzo daje się opisać według hierarchicznego porządku – że oto jesteśmy jako zbiorowość swoistą drabiną. Jedni stoją wyżej, inni są klasą średnią, a jeszcze inni – niższą. A każdemu z tych szczebli można z grubsza przypisać wspólny pakiet: stan posiadania, wykształcenie, aspiracje, marzenia, styl życia, poglądy itd.
Stajemy się z roku na rok coraz dziwniejszą miksturą. Dlaczego w cztery lata po widowiskowym sukcesie lewicy Palikota elektorat (w dużej części ten sam) powierza 42 miejsca w Sejmie antysystemowcom i narodowcom Kukiza? Nie znamy jeszcze solidnej odpowiedzi na pytania o tego rodzaju wolty z niedawnej przeszłości, a widać, że zagadkowość zbiorowych zachowań staje się coraz wyraźniejszym znakiem czasów. Oto poparcie dla PiS wydaje się już skamieniałe, demonstracje KOD – coraz bardziej rytualne, gdy 100 tys. kobiet stawia się w ulewie na spontanicznych czarnych protestach. 100 tys. kobiet nie da się łatwo zaklasyfikować – to nie tylko wielkomiejskie damy salonowe, feministki, anarchistki, ateistki.