Pod koniec sierpnia media alarmowały o ogromnym wycieku z krajowej bazy PESEL. Z serwerów pięciu wielkich kancelarii komorniczych wysłano zapytania o dane milionów Polaków. Głównie nocą. Sprawą zajęła się prokuratura. Padło podejrzenie, że komputery kancelarii przejęli hakerzy. Za pomocą wirusa kradli informacje z rządowych baz. Przestępcy będą mogli brać kredyty na nazwiska osób, których dane zdobyli. Po paru dniach afera PESEL przygasła. Dane najprawdopodobniej legalnie pobierali sami komornicy. Obywatele odetchnęli z ulgą. Niesłusznie.
Rządowa baza PESEL zawiera m.in. informacje o nazwisku, adresie, dacie urodzenia, nazwisku małżonka, dacie ślubu, dacie rozwodu, numerze dowodu osobistego, a nawet sygnaturze akt rozwodowych. Oszustwa kredytowe to tylko jeden ze sposobów, w jaki można spieniężyć te wiadomości. – Każde bazy danych, które mówią cokolwiek o naszej sytuacji finansowej, przyzwyczajeniach, zachowaniach, są cenne. Np. zestaw informacji potrzebnych do podpisania umowy na konto słupa to jedna z cenniejszych rzeczy w świecie przestępstw komputerowych – tłumaczy Mirosław Maj, prezes fundacji Bezpieczna Cyberprzestrzeń. – Z kolei informacje o sytuacji zdrowotnej mogą być wykorzystane do zniszczenia reputacji ofiary, ale także do oszacowania ryzyka ubezpieczeniowego.
Cyberprzestępca, który sporo wie o ofierze, z łatwością będzie mógł udawać przedstawiciela instytucji: banku, urzędu skarbowego czy operatora komórkowego. Jeden mail lub telefon pozwoli mu wyciągnąć kolejne wrażliwe dane, np. hasło do bankowego konta internetowego. Może też przypomnieć swojemu „klientowi”, że zalega z opłatami. Pogrozi komornikiem, więc zdezorientowana ofiara szybko przeleje pieniądze na wskazane konto. Tego typu działania nazywają się social engineering, inżynieria społeczna, bo wykorzystują wiedzę o atakowanym.