Jak to się dzieje, że jednym zmiany PiS się podobają, a inni czują się zagrożeni
O polityce na blogu piszę rzadko, bo mam poczucie, że to nie miejsce na tego typu rozważania. Jednocześnie – jako historyk, socjolog, pracownik czasopisma polityczno-społecznego, osoba zaangażowana i zainteresowana światem – nie mam dnia bez polityki. I dziś, kiedy historia przebiega truchtem pod moim oknem, zmieniając być może na wiele lat podstawy ustroju mojego kraju, myślę, że Was w mój świat zabiorę. Mój bardzo skomplikowany świat człowieka, który coś chce przez czas, nawet zły, przenieść.
Sprawa sądownictwa rozpalająca w ostatnich dniach umysły i serca jest dobrym miernikiem tego, co właściwie się wokół nas dzieje. Zamach na trójpodział władzy, który obserwujemy, dla jednych jest zamachem na podstawy ustroju i końcem zarówno państwa prawa, jak i demokracji; dla innych – spodziewaną i wyczekiwaną zmianą. Jednocześnie obie strony chcąc nie chcąc muszą się nienawidzić – jedni niszczą system, drudzy bronią przegniłych struktur. Czy obie strony mają równe racje? Nie. Podważanie trójpodziału władzy nie jest dobre dla nikogo. Dlaczego? Otóż nawet popierając takie zmiany, należy przeprowadzić prostą operację myślową. Wyobraźmy sobie, że u władzy są ludzie, z którymi się nie zgadzamy; ludzie robiący rzeczy, na które nie ma naszej zgody – niezależnie od tego, jaka to partia czy światopogląd. Czy na pewno chcemy, by zniknęły niezależne sądy? Bez nich jesteśmy bezbronni. Czy chcemy, żeby sędziowie byli jakkolwiek uzależnieni od polityków? By bali się trafić do więzienia, jeśli wydadzą wyrok, który się nie spodoba rządzącym?