Rodzice zabrali wcześniaka ze szpitala. Czy mają świadomość konsekwencji?
Rodzice nie pozwolili na obmycie wcześniaka z krwi, na dogrzanie go i zbadanie. Profilaktykę zakażeń rozumieli jako wkraplanie pokarmu matki pod powieki dziecka. Zaniepokojeni lekarze powiadomili sąd, który w ekspresowym tempie ograniczył rodzicom władzę. Wtedy ci zabrali niedonoszonego noworodka z oddziału i słuch po nich zaginął. Jaki jest teraz stan dziecka, nie wiadomo.
Obowiązuje tajemnica lekarska. Nie znamy szczegółów karty szpitalnej. Lekarze ze szpitala w Białogardzie mówią niewiele: że 27-letnia pacjentka przez całą ciążę dbała o siebie, robiła wszystkie badania. Rodziła w szpitalu, a poród był zmedykalizowany – kobieta zgodziła się m.in. na podanie sobie znieczulenia. Ale po narodzinach rodzice mieli nie zezwolić już na żadne czynności wobec dziecka: ani te medyczne, ani nawet pielęgnacyjne. Jakby uznali, że skoro córka przyszła na świat, jest już bezpieczna. Ale – inaczej niż większość rodziców – lekarze wiedzą, że ani pierwszy krzyk, ani pełna dziesiątka w skali Apgar nie muszą jeszcze wcale oznaczać happy endu.
Rokowania są szczególnie ostrożne w przypadku dzieci urodzonych przedwcześnie. Każda doba spędzona w macicy przemawia na ich korzyść, ale wcześniaki to nie są po prostu nieco mniejsze noworodki, lecz zupełnie inna kategoria pacjentów. Wymagająca szczegółowej diagnostyki, a często skomplikowanego wsparcia i leczenia. Lekarze mówią, że nierzadko jeszcze długo i mozolnie zawracają te dzieci ku życiu i sprawności.
Tymczasem wygląda na to, że dziecko urodzone w Białogardzie takiego wsparcia już na początku zostało pozbawione. „Pediatrzy długo rozmawiali z matką. Miała, podobnie jak ojciec dziecka, inne podejście w stosunku do współczesnej medycyny.