Reporterka Anna Śmigulec na łamach „Wysokich Obcasów” o pisarzu Januszu Rudnickim: „Rozmawiamy miło, kafejka pełna ludzi, aż tu nagle w drzwiach pojawia się ów kolega, a pisarz woła do niego: »Chodź, ku**y już są!«”.
Rudnicki publikuje protekcjonalną odpowiedź, która markuje przeprosiny: „Anka, do mężczyzn też mówię czasem per k****”, a nawet jeszcze bardziej ordynarnie. Tłumaczy, że to tylko taka gra na słowa, rodzaj kodu między samymi swoimi. Żart, „coś w rodzaju, człowiek ich szuka po burdelach, a one siedzą tu, we Wrzeniu Świata. Czyli jakaś mikroprzypowieść” – pisze Rudnicki.
Ale w tle snuje się dłuższa narracja, na wielu poziomach. Mamy dwie moralności – tę oficjalną, w której jasno deklarujemy wartości i lubimy stawać w obronie słabszych. Oraz tę przeznaczoną na użytek własny, własnej rodziny czy grupy zawodowej. To permisywizm moralny – zezwalamy na przekraczanie normy, którą każemy respektować innym. O ile ochoczo piętnujemy taką hipokryzję w łonie Kościoła, to zezwalamy na nią we własnym, inteligenckim gronie.
Jeżeli obleśnie i seksistowsko odzywa się Roman Sklepowicz czy Rafał Ziemkiewicz, media centrum i lewicy gotują się z oburzenia. Ale jeśli w sposób uwłaczający kobiecie odzywa się nasz, no, to wtedy zupełnie co innego. Najczęstszy argument w obronie Rudnickiego? Wierzę mu, bo go znam!
Reakcje kobiet na słowa Janusza Rudnickiego
Naturalnie, na poziomie wypowiedzi mało kto broni pisarza – w zasadzie panuje zgoda co do tego, że słowa były chamskie i prostackie.