Minister Henryk Kowalczyk ekologom i przeciwnikom polowań rzuca ochłap: oddalenie polowań o dodatkowe 50 m od zabudowań mieszkalnych (czyli w sumie o 150 m, a nie – jak chcieli ekolodzy – o 500), łatwiejsze wyłączenie nieruchomości z obwodu łowieckiego (na podstawie oświadczenia notarialnego, a nie, jak dziś, sprawy sądowej), kary dla obywateli za przeszkadzanie myśliwym tylko w przypadku polowań zbiorowych. W nowelizacji prawa łowieckiego nie będzie nic o zakazie polowań zbiorowych, dokarmiania, używania amunicji ołowianej i udziale dzieci w polowaniach, co rozpala emocje ekologów. Mało było ostatnio przypadkowych postrzeleń?
W tle tej trwającej od miesięcy awantury rozgrywa się jednak prawdziwa wojna. Wyczekiwana przez myśliwych ustawa wprowadza zmiany, które dla władz Polskiego Związku Łowieckiego są jak trzęsienie ziemi: dekomunizacja, dezubekizacja i podporządkowanie PZŁ ministrowi środowiska. Co w praktyce oznacza demontaż wszystkich dotychczasowych struktur. Co jeszcze?
Nie czekając na zapowiadaną nowelizację, z piastowanego od 18 lat stanowiska zrezygnował właśnie prezes Zarządu Głównego PZŁ. Łowczy Krajowy dr Lech Bloch, absolwent Wyższej Szkoły Nauk Politycznych przy KC PZPR, były TW Kazimierz, ogłosił, że od 1 marca przechodzi na zasłużoną emeryturę. Prezesem Naczelnej Rady Łowieckiej dalej jest Andrzej Gdula, były wiceminister spraw wewnętrznych w latach, gdy szefem resortu był gen. Czesław Kiszczak, były członek KC PZPR. Gdula złożył deklarację ustąpienia ze stanowiska, jak tylko ustawa wejdzie w życie.
Niespodziewana przez licznie reprezentowane w Sejmie środowisko dekomunizacja zagrozi wielu łowczym okręgowym i prezesom kół łowieckich. Myśliwski establishment próbuje więc walczyć – teraz już nie o przywileje, ale o przetrwanie.