W tym proteście wiele jest niewiadomych. Trudno ocenić, jaka jest jego skala, bo formalnie nauczycielski „strajk L4” to inicjatywa oddolna. Informacji o liczbie uczestników nie zbiera żaden związek zawodowy. Oba największe wyraziły dla niego poparcie.
Jeden postulat: podwyżka o 1000 zł
Przewodniczący Krajowej Sekcji Wychowania i Oświaty NSZZ Solidarność Ryszard Proksa nazwał ten ruch „pozytywnym przejawem wzburzenia środowiska”. ZNP rozpoczął Ogólnopolską Akcję Protestacyjną Pracowników Oświaty, domagając się – tak jak nauczyciele na zwolnieniach – wzrostu wynagrodzeń o 1000 zł od stycznia 2019 r. Zaapelował też do nauczycieli o „troskę o swoje zdrowie”. Nie podano natomiast szczegółowych informacji o planach protestu ZNP, jak głosi oficjalna informacja, „z uwagi na niektóre działania ministerstwa i kuratorów”. Wśród samych nauczycieli do niedawna nie było też jasności, czy 1000 zł, których się domagają, to kwota netto, czy brutto (przeważa pogląd, że jednak netto).
Wiadomo z pewnością, że nauczycielskie środowisko dało wyraz niezadowoleniu z warunków pracy w sposób najbardziej spektakularny od miesięcy. To budujące, że opinia publiczna została zmuszona do zwrócenia uwagi na szkołę. A samej minister Annie Zalewskiej coraz trudniej opowiadać o sukcesie „reformy edukacji” i utrzymywać, że na odcinku, za który odpowiada, wszystko chodzi jak w zegarku.
Czytaj także: Co można usłyszeć w pokoju nauczycielskim
Protest nauczycieli pojawił się zbyt późno?
Byłoby jednak miło, gdyby wśród tematów, których protest dotyczy, pojawiły się także inne niż finansowe – dotyczące szerzej rozumianej jakości pracy szkoły. Choćby przeładowanych podstaw programowych.
Dawałoby to szansę na większą empatię dla protestujących, a może i solidarność ze strony rodziców uczniów. Część środowisk sprzeciwiających się zmianom w systemie edukacji w ostatnich latach czuła się zawiedziona postawą nauczycieli. Teraz uważają, że do ostrzejszej formy protestu odwołali się zbyt późno. Gimnazja właśnie się zamykają, ósmoklasiści podchodzą do próbnych egzaminów, które zgodnie z przewidywaniami okazują się trudne.
„Dodatkowe komplikacje w i tak ciężkim roku szkolnym, na ostatniej prostej po dwóch latach harówki, to prostu nie fair wobec dzieci” – tak brzmią te głosy. Gdyby nauczyciele podjęli któryś z tematów ważnych także dla rodziców i uczniów, może zniwelowałoby to dzisiejsze mieszane uczucia tych, którzy na pierwszej linii, najbardziej bezpośrednio odczuwają skutki protestu. I może nawet wreszcie udałoby się połączyć siły sfrustrowanych coraz gorszym stanem polskiej szkoły.
Czytaj także: Nauczyciel to teraz zawód dla ludzi o mocnych nerwach