Jestem tylko Ukrainką pracującą w hotelu
Jestem tylko Ukrainką pracującą w hotelu na polskim wybrzeżu
KATARZYNA ZDANOWICZ: – Dlaczego nie chcesz się bliżej przedstawić?
OKSANA: – A z czego będę żyć? Przecież jeżeli menedżerowie hotelu mnie zidentyfikują, nigdzie w Polsce nie dostanę pracy. Nad Bałtykiem od maja do września zarabiam więcej niż moje koleżanki na Ukrainie przez rok. Długo się zastanawiałam, czy z tobą w ogóle rozmawiać. Przełamałam się, bo zależy mi, żeby ci, którzy jadą wypocząć do takich hoteli jak ten, w którym pracuję, przeczytali ten wywiad i inaczej spojrzeli na Ukraińców. Nie ma możliwości, żeby nas nie spotkali. Jesteśmy już wszędzie, i w obskurnych ośrodkach, motelach, pensjonatach, i w ekskluzywnych hotelach cztero- czy pięciogwiazdkowych. Bez Ukraińca nie przetrwa żadna nadmorska noclegownia.
Skąd takie przekonanie?
Ekonomia i obserwacja. Pierwszy raz do pracy w Polsce przyjechałam w maju 2015 r. Byłam wtedy nauczycielką w technikum gastronomicznym. Właściciel polskiego luksusowego hotelu wpadł na pomysł, żeby podpisać umowę z naszą szkołą i ściągnąć do siebie uczniów gastronomika na praktyki. Najlepsza i najtańsza siła robocza. Umowa przewidywała, że jedna grupa przyjedzie na kilka miesięcy, dostaną kwaterunek, jedzenie, jakieś kieszonkowe, zarobi też szkoła. I tak w kółko – kolejne grupy co pół roku. Teoretycznie idealny układ dla wszystkich.
A praktycznie?
Ulokowali naszych uczniów w mikroskopijnych pokojach na piętrowych łóżkach, do jedzenia dali resztki, które zostały po gościach. Praca nawet 12 godzin dziennie na zmywakach, w kuchni, co bardziej reprezentacyjni – na sali restauracyjnej jako kelnerzy. Tania, milcząca siła robocza.
Nie buntowali się?
A Polacy wyjeżdżający pracować na Zachód w latach 80. się buntowali?