Paryż, lipiec 2018 r. Spacerujemy w mieszanym towarzystwie francusko-polskim. Na jednym z publicznych gmachów wisi olbrzymia tęczowa flaga z okazji zbliżającej się parady równości. „Czy nie boicie się, że ktoś ją zerwie?” – pyta z troską jedna z Polek. „Któż by miał to zrobić i po co?” – zdumiewa się ktoś z Francuzów. Przytaczałem tę historyjkę w którymś z moich felietonów, ale warto ją powtórzyć po wydarzeniach w Białymstoku.
Pan Zieliński, wiceminister spraw wewnętrznych, dumnie powiada: „Polska jest dziś oazą wolności i bezpieczeństwa”. Po białostockich awanturach i pobiciu wrocławskiego dziennikarza, ponieważ nie podobały mu się hasła przeciwko LGBT, mniemanie p. Zielińskiego jest ponurym żartem.
Białystok okazał się nie symbolicznym Białym Stokiem, na którym bawią się grzeczne polskie dzieciątka, ale miejscem ukazującym różnicę między „sercem Europy” a jej normalnymi organami. Nie twierdzę, że ksenofobia i gotowość do użycia przemocy nie występują poza krajem nad Wisłą i Odrą, gdyż byłby to fałsz. Z drugiej strony agresja w Białymstoku wobec LGBT jest przejawem szerszego problemu związanego m.in. z brakiem obywatelskiej edukacji w Polsce.
Czytaj także: Po wydarzeniach w Białymstoku obudziliśmy się w innym kraju
Władzy wolno mówić rzeczy sprzeczne z konstytucją
Zacznę od kilku uwag.