Jedno z radomskich liceów, klasa pierwsza. W planie lekcji dwie religie w środku dnia. Rodzice mejlowo zawiadamiają wychowawczynię, że dzieci nie będą chodzić na katechezę. W odpowiedzi dowiadują się, że „należy złożyć pisemną prośbę do dyrektora i wskazać jej powody”. Dyrektor wyda w tej sprawie decyzję za jakiś czas. Tak jakby religia była obowiązkowa, a uczestnictwo w niej „domyślne”. A jest odwrotnie, o czym wiedzieli rodzice Ani, uczennicy tego radomskiego liceum – poszli prosto do dyrektora i wytłumaczyli mu, że religia jest organizowana „na życzenie” rodziców lub uczniów, którzy mogą uczestniczyć w zajęciach z religii, z etyki, z obu przedmiotów albo nie zdecydować się na żaden. Odetchnęli, udało się.
Rodzice walczą o swoje prawa
W przepełnionych szkołach podstawowych i średnich, w których znalazły się jednocześnie dwa roczniki, a wciąż brakuje nauczycieli (gdzieniegdzie, np. w jednej ze szczecińskich podstawówek, nie ma nawet mebli), kłopoty z religią w środku zajęć i brakiem alternatywnej etyki to codzienność. Plany lekcji w wielu miejscach wciąż nie są gotowe, bardziej świadomi rodzice walczą o egzekwowanie przepisów i przesuwanie religii na skrajne godziny.
Nie wiadomo, ilu dokładnie uczniów na religię nie chodzi. Znamy dane z poszczególnych miast. W Warszawie to połowa uczniów, w Krakowie 20 proc. W Łodzi na 60,8 tys. osób w 2018 r. tylko 27,2 tys. uczęszczało na katechezę. Trzy lata temu ta grupa była dwukrotnie liczniejsza. Co się takiego stało? Od 2014 r.