Jestem za rozszerzaniem zakresu tworzenia form żeńskich, od 20 lat o tym piszę, rozmawiam ze studentkami i studentami. Jednak mnogość tez pseudonaukowych, które padają w obecnej dyskusji z obu stron, nie pozwala mi milczeć.
Po stronie zwanej umownie konserwatywną pada argument gwałcenia ducha języka, a w konsekwencji tradycji narodu. Po stronie zwanej umownie progresywną, upominającej się o nowe formy żeńskie, do głównych argumentów należą domniemana logika systemu językowego oraz powrót do symetrii zniszczonej przez komunizm. Obie strony odwołują się zatem do tradycji języka, tylko widzą ją inaczej. Oczywiście nazwy stron są umowne (pamiętajmy, że jednym z pierwszych współczesnych orędowników form żeńskich był Janusz Korwin-Mikke).
Do grzechów strony progresywnej, do której jest mi zdecydowanie bliżej, dodałbym wewnętrznie sprzeczny termin „żeńskie końcówki”, który mimo uwag językoznawców stał się hasłem sztandarowym akcji społecznej. Zdecydowana większość wyznaczników żeńskości rzeczownika osobowego to nie końcówki, tylko przyrostki.
[Końcówka odmiany to w słowie „studentka” tylko -a (wymienia się na -i, -ę, -ą itd.). O żeńskości informuje już przyrostek (sufiks) -k-, końcówka jest przypisana do przyrostka. W wyrazie „ministra” wyznacznikiem żeńskości jest tylko zestaw końcówek -a, -y, -ę itd., są to jednak w polskim systemie słowotwórczym wypadki rzadkie].
„Żeńskie końcówki” przyjmuję z pokorą jako hasło sztandarowe, protest przeciwko zaniedbaniom językoznawców na polu zrównania rodzaju i płci. Sam będę pisał o formach żeńskich (bardziej naukowo o feminatywach).
Równość i równowaga
Współczesne dążenie do idealnej symetrii rodzaju gramatycznego i płci ma przede wszystkim przyczyny społeczne.