Jako rodzic jestem za. Dzieci są przeciążone nauką w domu. Jako belfer jestem przeciw. Mniej pracy dla uczniów oznacza bowiem więcej roboty dla nauczycieli. Czy jesteśmy na to przygotowani?
Czytaj także: RPO bierze się za temat prac domowych. Radzi, jak odciążyć uczniów
Wyższe pensum
Niskie pensum – 18 lekcji w tygodniu – uzasadniane jest m.in. koniecznością wykonywania zadań pozalekcyjnych. Nauczyciele sprawdzają prace domowe, należy to do obowiązków pracowników, a zatem musi być wliczane do czasu pracy. Im więcej prac domowych, tym większe prawo do żądania, aby pensum pozostało bez zmian.
MEN zapowiada podniesienie pensum. Jednak nie wszystkim nauczycielom. Ci, którzy wiele sprawdzają, mogą czuć się bezpieczni. Poloniści zadają wypracowania do domu, matematycy – zadania, angliści – eseje. To wszystko musi zostać sprawdzone, ocenione i opisane, aby uczeń wiedział, co zrobił źle, a co dobrze. Do każdej lekcji należy więc doliczyć godzinę sprawdzania prac domowych. Daje nam to łącznie 36 godzin w tygodniu. Pozostałe 4 to inne zadania dydaktyczne i wychowawcze. Zapracowanym belfrom nie można zwiększyć pensum, bo trzeba by płacić za nadgodziny.
Nauczyciele innych przedmiotów nie chcą być postrzegani jak nieroby, więc też zadają uczniom na potęgę. Biolodzy, geografowie, chemicy wymyślają projekty, byle tylko oddalić od siebie podejrzenie, że pracują tylko wtedy, gdy prowadzą lekcje. A kto nadzoruje, doradza, zachęca, a potem sprawdza wykonane prace? Projekt sam się nie robi, praca domowa sama się nie ocenia. Za każdą czynnością ucznia, jaką wykonał w domu, kryje się dwa razy tyle roboty nauczyciela.