Opublikowany 25 lutego w Onecie wywiad z Szymonem Hołownią (nieautoryzowany) wywołał spore poruszenie. Niektórzy byli z niego całkiem zadowoleni. Inni, zwłaszcza kobiety, ze zdumienia przecierali oczy. Zapytany wprost o przywrócenie tabletki „dzień po” do obrotu bez recepty, Hołownia odparł, że „kandyduje na prezydenta, a nie naczelnego etyka kraju czy też prymasa Polski”, więc gdyby ustawa tego typu trafiła na jego biurko, sprawdziłby proces legislacyjny i poprawność tekstu, a kobiet co najwyżej by „wysłuchał”.
Polityk otwarty na słuchanie
Dziennikarze drążyli. W końcu Hołownia jako kandydat na prezydenta chce opierać się na wiedzy, a do tego zwraca się głównie do młodego i miejskiego elektoratu.
„– Chyba ma pan jakiś pogląd na ten temat?
– A skąd panowie wiecie, że ja mam pogląd na ten temat?
– Jeżeli pan nie ma poglądu, to chyba jest problem.
– Czemu oczekujecie od kandydata na prezydenta, że bez rozmowy z zainteresowanymi będzie miał precyzyjnie wyrobiony pogląd na temat dostępności antykoncepcji dzień po?
– Bo polityk musi mieć poglądy na takie sprawy.
– Mylą się panowie. Polityk powinien być otwarty na słuchanie osób, które mają różne opinie”.
Wywołało to szturm na skrzynki mailowe i messengera Hołowni – kobiety wyjaśniały mu, czym skutkuje obostrzenie dostępu do pigułki, swobodnie dostępnej w całej Unii Europejskiej. W skrócie: wyłudzaniem wydatków na prywatną służbę zdrowia, złudnym poczuciem ginekologów, że mają prawo wtrącać się w życie intymne obywatelek i obywateli, nie wspominając o przynajmniej krótkotrwałym obrzydzeniu do spontanicznych zachowań w łóżku, jakie nieuchronnie łączy się z pigułkową drogą przez mękę.