Chłonąłem informacje, dyskusje i opinie na temat tego, czy zamykać kościoły w czasie pandemii koronawirusa, a jeśli już zamykać, to w jaki sposób zamykać. Pierwsza niedziela za nami, kolejna dziś.
Wirus zmobilizował kaznodziejów
Przejechałem się emocjonalnym rollercoasterem. Czasem byłem podbudowany, bo okazywało się, że chrześcijaństwo w naszym kraju czasem wznosi się ponad poziom przekonania, że „bozię spotkać można tylko w kościele”, choć innym razem byłem sprowadzany na ziemię przez tych, którzy niestety znowu nie wykorzystali okazji, żeby milczeć. Dyskutowali wszyscy – i ci, co wierzą, i ci, co nie wierzą. Sprawa jest istotna i dynamiczna, dotyczy zachowania w czasie zarazy.
Koniec końców usiadłem w poprzednią niedzielę przed komputerem, żeby zobaczyć, co się będzie działo. Duch Święty poradził sobie z wirusem i jakoś wymknął się z zimnych murów kościelnych. Kto chciał, ten bez problemu znalazł sobie duchowy posiłek, który czasem nie był tylko jakimś fast foodem rzucanym na szybko przez księży ani tym bardziej odgrzewanym co niedziela kotletem. Powszechna mobilizacja podziałała mobilizująco także na kaznodziejów.
Czytaj też: Wyzwania dla wiary w czasie zarazy
Niedziela nie na pokaz
Świadomie nie wchodzę w podział na wyznania. Każdy z nas żyje w swojej bańce medialno-informacyjnej, czyli obserwuje, śledzi, czyta i odbiera materiały z kręgów, w których się obraca. Podobnie jest chyba z religijnością.