Społeczeństwo

Warszawski lekarz: Wyprowadziłem się, bo nie chcę narażać rodziny

Zajmujemy się pacjentami, zabezpieczamy się. Dopiero jak się wychodzi ze szpitala to człowiek zaczyna się zastanawiać. Zajmujemy się pacjentami, zabezpieczamy się. Dopiero jak się wychodzi ze szpitala to człowiek zaczyna się zastanawiać. Władysław Czulak / Agencja Gazeta
Na razie jeszcze bawimy się w kwarantanny. Ale za chwilę to będzie niemożliwe. Zakażony czy nie, trzeba będzie pracować – opowiada doświadczony lekarz, specjalista anestezjologii i intensywnej terapii.

PAWEŁ RESZKA: – Myśli pan o ryzyku?
S.: – W pracy? Nie, w pracy włącza się automat. Zajmujemy się pacjentami, podejmujemy decyzje, zabezpieczamy się. Dopiero jak się wychodzi ze szpitala, to człowiek zaczyna się zastanawiać. Generalnie pracuję w szpitalu, który nie jest na pierwszej linii, przynajmniej teoretycznie.

To znaczy?
Nie jesteśmy szpitalem jednoimiennym przeznaczonym dla pacjentów z koronawirusem. Do nas trafiają ci z podejrzeniem infekcji.

I co się dzieje?
Pobierany jest wymaz. Czekamy dwie doby na wynik. Nikt przez te dwie doby nie wie, czy pacjent jest chory, czy nie.

Jeśli okazuje się, że jest chory?
To mamy problem. W szpitalu już został wyłączony cały oddział. Lekarze są na kwarantannie.

Pielęgniarka pogotowia: Karetki stoją, zaczyna być groźnie

Co z pacjentami?
Chodzą do nich lekarze z innych oddziałów.

Środki ochrony osobistej?
Brakuje, jak wszędzie. Na razie pacjentów, którymi trzeba się zajmować z pełną ochroną, nie ma zbyt wielu, więc środków wystarcza. Jak ich przybędzie, z czym trzeba się liczyć, to będzie problem. Słuchałem BBC, w Wielkiej Brytanii wcale nie jest lepiej. Wszyscy są w kłopotach.

Czytaj też: Jak przebiegają badania na obecność koronawirusa

Lekarz w kombinezonie wygląda jak minionek

Przybywają nowi pacjenci podejrzani, że są zakażeni. Trzeba ich izolować i czekać na wynik testu.
Zgadza się, na oddział ratunkowy przybywają praktycznie ciągle. Na ostatnim dyżurze mieliśmy trzech pacjentów z zapaleniem płuc i problemami chirurgicznymi. Byli operowani. U dwóch testy wyszły negatywnie. U trzeciego – nie wiem.

Jak to?
Wyszedłem ze szpitala, zanim przyszedł wynik.

Nie ma więc pewności, czy miał pan kontakt z zakażonym?
Jasne, że w końcu trafi się zakażony pacjent. Gdy przyjmujemy kogoś z podejrzeniem, wdrażamy wszystkie procedury.

Musi się pan ubrać w kombinezon?
Kombinezon, maski, tzw. kacze dzioby, gogle. Wygląda człowiek fajnie, jak jakiś minionek.

A jak się pracuje?
Ciężko (śmiech). Ciężko oddychać.

Jak z precyzją w takich rękawicach?
Nie, rękawice nie są problemem. Problem jest z goglami, które parują. 5–10 minut i pokrywają się mgiełką. Jak trzeba zrobić coś precyzyjnego, to robi się ciężko. Z izolatki nie można wyjść „na chwilkę”, nie można ściągnąć gogli i ich przetrzeć.

Czytaj też: Wszyscy czujemy lęk. Jak się odnaleźć w tej pandemii?

To co pan robi?
Jakoś sobie radzę, czasem pomagam sobie wyobraźnią (śmiech).

Trudno się nie spocić w takim stroju.
O tak, z izolatki wychodzę spocony, ale w procedurze jest zapisane, że natychmiast trzeba się udać pod prysznic, żeby jeszcze dodatkowo spłukać tego potencjalnego wirusa.

A co z kombinezonem? Dekontaminacja czy do kosza?
Do kosza.

Czyli do każdego pacjenta nowy strój?
Nie tylko. Do każdego wejścia do izolatki zakładamy nowy strój. Jak wspomniałem, mój szpital nie jest sprofilowany jako zakaźny. Czyli na oddziale są pacjenci, którzy mogą być zakażeni, i ci, którzy zakażeni nie są. Więc będąc w pracy, wychodzę z izolatki i idę do innych pacjentów. Wtedy muszę zdjąć kombinezon, wziąć prysznic, przebrać się. Wracam do izolatki, zakładam kombinezon i tak w kółko. Staramy się to tak zorganizować, żeby tych przejść było możliwie mało, ale zużycie sprzętu i tak jest ogromne.

A jeśli zabraknie lekarzy?

W szpitalu jednoimiennym, przeznaczonym dla pacjentów zakażonych wirusem, jest inaczej?
O tyle prościej, że nie ma ryzyka przenoszenia wirusa na innych pacjentów, bo wszyscy są zakażeni.

Macie wyłączony teraz jeden z oddziałów, bo lekarze są na kwarantannie. Rozumiem, że za chwilę mogą dołączyć następne.
To prawdopodobne.

Czytaj też: Koronawirus w pytaniach i odpowiedziach

Jak tak dalej pójdzie, to lekarzy zaraz zabraknie, jak to rozwiązać?
Tak jak w innych krajach. Na początku bawimy się jeszcze w kwarantanny. Za chwilę przestaniemy się bawić, bo wszyscy medycy byliby na kwarantannie.

Czyli?
Ten, kto będzie stał na nogach, będzie leczył. Tak jest w Niemczech. Koledzy anestezjolodzy pracują po kilkanaście godzin, pracują, dopóki dają radę. Ci, co są chorzy, chorują. A jak wyzdrowieją, to może zmienią tych pierwszych. Jednym słowem: zakażony czy nie zakażony, trzeba będzie pracować. Ale na razie jest względnie spokojnie.

Czekamy na falę?
Tak i oby nie nadeszła, bo patrząc na inne kraje, wiemy, jak to może wyglądać: dziesiątki tysięcy zakażonych i setki zgonów dziennie.

Wy, medycy, jesteście pierwsi do zakażenia.
To nieuniknione. W Wielkiej Brytanii 14 proc. wszystkich zakażonych to personel medyczny.

Czytaj też: Niska śmiertelność w Niemczech, wysoka we Włoszech. Skąd różnice?

Co na to rodzina?
Boję się zakazić żonę i dzieci. Wynajęliśmy dla mnie mieszkanie, żeby zmniejszyć ryzyko.

Najpierw powstrzymać pandemię. A potem?

Co można zrobić, żeby poprawić sytuację?
Na pierwszy plan wysuwa się dostępność szybkich testów. Wiem, że za mało się ich produkuje, trudno je kupić, ale obecnie najważniejsze, żeby badać jak największą liczbę ludzi. Wyłapywać zakażonych i ich izolować. Tylko tak można powstrzymać pandemię.

Wyjaśnię to tak: w szpitalach leczymy zakażonych, którzy ciężko przechodzą chorobę. To jakieś 20 proc., a 6 proc. z nich nadaje się do leczenia na intensywnej terapii. Pozostałych 80 proc. przechodzi zakażenie bezobjawowo lub skąpo objawowo. Wydolność systemu zależy od tego, czy będziemy skutecznie wyłapywali tych 80 proc., które przechodzi chorobę bezobjawowo i zakaża innych.

Czytaj też: Zakażeni, ozdrowieńcy, wyleczeni. Jak ten proces przebiega?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną