Poprzedniej niedzieli wierni wszystkich zakątków Śląska uczestniczyli we mszy świętej w Bazylice Piekarskiej. Uczestniczyli w domowych zaciszach, zagłębieni w ekrany telewizorów, laptopów i w siebie. Bazylika – parafia im. Najświętszej Maryi Panny i św. Bartłomieja – to najważniejsze sanktuarium na Śląsku.
Czytaj też: Pierwsza taka niedziela nie na pokaz
Tego dnia było odwrotnie niż zazwyczaj – to ona przyszła do nich. Przyniosła ze sobą wszystko to, na co czekali. Także słowa proboszcza ks. Krzysztofa Fulka, głoszone w obecności abp. Wiktora Skworca, metropolity katowickiego: – Niedziela radości, a wokół nas niepokój, smutek, lęk. To zapewne znak czasu, który chcemy dobrze odczytać w naszych sercach i w pokorze uznać, że odrzuciliśmy czy też odrzucamy koronę Chrystusa, by w zamian otrzymać koronę wirusa.
Koronawirus, czyli kara za grzechy
Powszechnie odebrano to jako sugestię, że koronawirus jest karą za nasze grzechy. Oburzył się Piotr Polmański, były opozycjonista, legenda śląskiej Solidarności, który przeciw słowom swojego proboszcza zaprotestował w liście otwartym do abp. Skworca. Napisał, że to, co wydarzyło się w Piekarach Śląskich, woła o pomstę do nieba. „Moje oburzenie, a także wielu wiernych, którzy przez odbiorniki słuchali tej liturgii, było i jest nadal ogromne. Dlaczego tak złowieszcze i nieprawdziwe słowa padły z ust kapłana? Czy to jest dobra nowina, której dzisiaj oczekują wierni?” – zapytał arcybiskupa.
Uznał je za jad, który zatruwa ciało i duszę, a ludziom potrzebne są teraz lekarstwa: „Wykorzystywanie obecnej tragedii do głoszenia pseudo-Ewangelii jest haniebne i odpychające ludzi od Kościoła. To nie służy, bo nie może, pogłębianiu wiary, nie buduje Kościoła jako wspólnego domu, który łączy. To raczej świadczy o pogłębiającym się od lat kryzysie polskiego duchowieństwa. (...) Kościół katolicki w Polsce utracił moralny mandat do tego, aby sprawować funkcję sumienia narodu. Jeżeli arcybiskup jeszcze o tym nie wie, w co wątpię, to to właśnie chciałem wykrzyczeć, pisząc ten list”.
Mocne słowa, szczególnie mocne, bo ich autorem nie jest jakiś zaciekły ateusz, tylko Piotr Polmański – jeden z najwierniejszych z wiernych synów Kościoła. Przypomnę, że Piotrek protestował w minionym roku przeciwko homilii, którą miał wygłosić abp Marek Jędraszewski w czasie majowej pielgrzymki mężczyzn do Sanktuarium Matki Bożej Piekarskiej. Wołał wprawdzie na puszczy, ale woła dalej...
Niby nic nowego w stawianiu znaku równości między grzechami i wszelkiego rodzaju plagami. Kościół przez wieki posługiwał się tym instrumentem. Tyle że mamy wiek XXI. Szykujemy się do kolonizacji Marsa.
Czytaj też: Polska religijność w kryzysie
Modlitwa, skuteczny środek na wirusa
Słowa, które padły w Piekarach Śląskich, padały już wcześniej. Choćby we Wrocławiu. Niedawno wrocławska „Gazeta Wyborcza” donosiła, że ksiądz z parafii św. Michała Archanioła nie poinformował wiernych podczas mszy o koronawirusie i zagrożeniu epidemicznym. Nie odczytał zaleceń Konferencji Episkopatu Polski o funkcjonowaniu kościołów w tych dramatycznych czasach. W zamian dowodził, że nie maseczki i żele antybakteryjne pomogą nam w walce z wirusem – jedynym skutecznym środkiem na niego jest modlitwa, tylko ona może chronić ludzi.
I na tej wrocławskiej mszy padły słowa, że epidemia to kara boska za życie w grzechu homoseksualizmu, za pary mieszkające razem bez ślubu i za aborcję. Nie czas na złośliwości. Zastanowić się jednak wypadałoby: dlaczego dobry Pan Bóg najpierw zaczął karać Chińczyków? Wszak z naszą wiarą niewiele mają wspólnego. No i czy faktycznie Bóg jest miłością i czy to Jezus swego czasu powiedział: przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a ja was pokrzepię?
Na modlitwę w walce z koronawirusem postawił też sędzia Mariusz Witkowski, prezes Sądu Rejonowego w Siemianowicach Śląskich. Pomyślał i zarządził południową przerwę w pracy sądu „na modlitwę lub wyciszenie”.
Z kolei katowicka „GW” cytuje za Facebookiem dominikanina ojca Piotra Olesia z Rybnika: „Dziś po mszy spadły na mnie gromy za zachętę do przyjmowania komunii na rękę, którą, jak wiadomo, Kościół dopuszcza. Poza niewybrednymi argumentami ad personam zarzucono mi ignorancję teologiczną, bo Kościół przecież od wieków nakazuje przyjmować komunię świętą w jedynej słusznej postawie – tj. na klęcząco i do ust (kontrargumenty nie zadziałały)... otóż nie! Nie i jeszcze raz nie!”.
Czytaj też: YouTube. Największa ambona Kościoła
To fragment większej dyskusji i podziałów. Wśród argumentów, które pojawiają się w sieci, są i takie: „Komunia święta na rękę jest grzechem cięższym od aborcji”. Albo: „Lepiej jest umrzeć, niż przyjąć konsekrowaną hostię na rękę”, a „kapłanowi, który udziela tak komunii świętej, lepiej jest przywiązać kamień młyński do szyi i utopić w morzu”.
Andrzej Duda z obstawą na Jasnej Górze
Nie tak dawno w prasie ukazało się zdjęcie prezydenta Andrzeja Dudy, który na Jasnej Górze także modlił się o oddalenie pandemii koronawirusa. Na różnych fotografiach niektórzy doliczyli się ponad 10 osób towarzyszących mu w kaplicy Matki Boskiej Częstochowskiej: paulinów niesprawujących liturgii i ochroniarzy. Obowiązywało już zarządzenie ministra ustalające, że w zgromadzeniach religijnych nie może brać udziału więcej niż pięciu uczestników prócz osób sprawujących kult religijny. W tym przypadku stułę miał na sobie tylko abp Wacław Depo, metropolita częstochowski.
Czepiam się? Bynajmniej. Paulini to osobna sprawa – byli u siebie. Problem jest inny: przed kim czy przed czym pod obrazem Najświętszej Panienki strzegli prezydenta jego ochroniarze? Nie dopuszczam też do siebie myśli, że modlitwa aktualnego prezydenta miała coś wspólnego z kampanią?!
Czytaj też: Dziwna kampania prezydencka
Polski Kościół i samotny papież
Kościół w Polsce, jak na całym świecie, znalazł się w nadzwyczajnej sytuacji. Pusta taca najmniejszym jest chyba tutaj problemem. Jeżeli wyjdzie z pandemii poobijany, szczególnie nasz, polski – to w dużej mierze za sprawą swoich kapłanów.
Niedawno media obiegło przejmujące zdjęcie papieża Franciszka. Przesyłał nam wszystkim szczególne błogosławieństwo – Urbi et Orbi – miastu i światu. Zakończył udzieleniem odpustu zupełnego i modlitwą o ustanie pandemii.
W strugach deszczu, na pustym, zamkniętym, olbrzymim pl. Świętego Piotra, modlił się za chorych, za lekarzy i całą ludzkość: „Z tej kolumnady, która obejmuje Rzym i świat, niech wstąpi do nas jak pocieszający uścisk błogosławieństwo Boże. Panie, pobłogosław świat, daj zdrowie ciałom i pocieszenie sercom”.
Samotny papież. Prosi Tego, który jak wieść niesie, wieki temu, pewnej szczególnej nocy, która byłą Wielką, zrobił to, co zrobił. Bo był Miłością. Część naszych włodarzy Kościoła wciąż o tym zapomina. I tak bardzo nie lubi deszczu.
Jan Hartman: Temu rządowi nie można ufać w żadnej mierze i w żadnej sytuacji