Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Mówi lekarz: Rozumiem dezerterów

Lekarze jednego ze szpitali w płaszczach przeciwdeszczowych zamiast kombinezonów Lekarze jednego ze szpitali w płaszczach przeciwdeszczowych zamiast kombinezonów Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta
Jako lekarz nie zarabiam mało, dlatego mogę przez miesiąc, dwa, trzy zarabiać znacznie mniej. Ale technik radiolog czy pielęgniarka to inna bajka. Dla nich praca w jednym szpitalu to katastrofa finansowa – mówi lekarz anestezjolog z dużego szpitala w mieście wojewódzkim.

PAWEŁ RESZKA: – Jak jest?
LEKARZ ANESTEZJOLOG: – Jest źle. Kolega właśnie zszedł z dyżuru na intensywnej terapii w szpitalu dla zakażonych koronawirusem. „Wracam do domu na czworakach”, mówił, „nie nadążałem ze zmianami pomp i kroplówek, oprócz czynności lekarskich wykonywałem pielęgniarskie”.

Tak dużo pacjentów?
Nie tak wielu, mniej niż 10. Wszyscy pod respiratorami. Walczą o życie, ale na OIOM-ie takie rzeczy są normalne.

To w czym problem?
Kolega był tam sam, towarzyszyła mu tylko jedna pielęgniarka.

Czytaj też: Domy pomocy społecznej bez pomocy

Sam? A gdyby zaczęło umierać dwóch albo trzech pacjentów?
Właśnie, ale co miał zrobić? Nie wziąć dyżuru? Sytuacja jest absurdalna. Zbliża się szczyt epidemii, a w ważnym szpitalu nie ma pielęgniarek. Czyli jest 50 respiratorów, których nie ma kto obsłużyć. Dodam, że te respiratory zostały zabrane z innych szpitali. Tam są pielęgniarki – ale nie ma sprzętu. Ciekawy numer, co?

To gdzie się podziały pielęgniarki?
Są albo na kwarantannie, albo na zwolnieniach lekarskich. Sprawa z brakiem pielęgniarek nie wybuchła nagle. To dojrzewało od kilku dni. Przed świętami było wiadomo, że kilka się najpewniej zakaziło. Jakoś nikt nie pomyślał, żeby zawczasu zadbać o dodatkowy personel. Teraz urzędnicy od wojewody na gwałt dzwonią do pielęgniarek, chcą im wręczać nakazy pracy.

Uda się?
Trudno powiedzieć. Każdy może się odwołać, mieć chore dziecko, sam zachorować...

To są uniki?

Reklama