AGNIESZKA SOWA: – Nie zmarli na Covid-19?
LEKARZ: – A skąd. Ale to też ofiary pandemii, tylko w innym sensie. Ostatecznie okazało się, że w ogóle nie byli zakażeni wirusem SARS-CoV-2, a zmarli tylko dlatego, że z powodu Covid opóźnia się diagnostykę i leczenie.
Czytaj też: Rozmyślania lekarza z Manhattanu
Co dokładnie się wydarzyło?
Pierwszy pacjent to był 62-letni mężczyzna z zawałem. Już po bajpasach, więc obciążony kardiologicznie. Karetka przywiozła go do nas, chociaż nie mamy koronarografii, ale okoliczne szpitale dysponujące takim sprzętem nie chciały go przyjąć.
Dlaczego?
Bo oprócz bólu w klatce piersiowej miał duszność, która została skojarzona jako cecha infekcji dróg oddechowych. Bali się, że jest zakażony. Oczywiście w trakcie zawału mięśnia sercowego duszność jest częstym objawem.
Co zrobiliście?
Dzwoniliśmy do naszego szpitala jednoimiennego. Odmówili przyjęcia, bo nie ma potwierdzonego zakażenia.
Co się działo dalej z tym pacjentem?
To był zawał NSTEMI, czyli zawał serca bez przetrwałego uniesienia odcinka ST. Początkowo pacjent miał średnie ryzyko zgonu i przewidywany czas wykonania koronarografii wynosił poniżej 12 godzin. Leżał u nas na SOR, mamy wydzieloną strefę dla pacjentów z podejrzeniem Covid-19. Włączyliśmy tzw. leczenie zachowawcze.
Jednak stan pacjenta pogarszał się do stanu określanego jako duże ryzyko zgonu, gdy koronarografię należy wykonać już w czasie poniżej dwóch godzin. To wstrząs kardiogenny. Zacząłem więc znów wydzwaniać do szpitala jednoimiennego i błagać, żeby go przyjęli.