Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Prawie całe szkoły na zdalnym. Czy na pewno?

Szkoła podczas pandemii koronawirusa Szkoła podczas pandemii koronawirusa Jakub Porzycki / Agencja Gazeta
A jeszcze zaledwie kilka tygodni temu ówczesny minister edukacji Dariusz Piontkowski przekonywał, że mury nie zakażają i że dzieci śmiało mogą wracać do nauki.

Zdalna nauka zostaje wprowadzona dla dzieci od czwartej klasy szkół podstawowych – taką decyzję przekazał na konferencji premier Mateusz Morawiecki. Jak podkreślał, przyjęta granica wieku wynika z różnicy podatności na zakażenia. Dodał, że dzieci do 16. r.ż. nie mogą same przemieszczać się i spotykać w grupach w godz. od 8 do 16. Nie wyjaśnił jednak, czemu to rozwiązanie ma służyć.

Dane o szkolnych infekcjach są zafałszowane w dół

Według statystyk MEN 22 października w trybie niestacjonarnym pracowało ponad 10 proc. szkół podstawowych (ponadpodstawowe od ubiegłego tygodnia funkcjonowały zdalnie lub hybrydowo) – 1202 na 14 938 wszystkich w trybie mieszanym, a 369 – w zdalnym.

Zarówno nauczyciele, dyrektorzy, jak i rodzice uczniów od dawna zwracali jednak uwagę, że rządowe dane są zafałszowane w dół. W mediach społecznościowych furorę robiły listy do władz dyrektorek szkół podstawowych przejmująco opisujących rzeczywistość, z którą każdego dnia przychodzi im się mierzyć. „W klasach 4–8 musiałam zawiesić zajęcia, bo nie mam nauczycieli. Z 44 pracujących z klasami 4–8 (31 oddziałów) dzisiaj w szkole nie było 18 (większość na L4, pozostali na kwarantannie rodzinnej)” – pisała Jolanta Gajęcka ze Szkoły Podstawowej nr 2 w Krakowie.

Decyzja ogłoszona dziś przez szefa rządu była zatem „przyklepaniem” stanu faktycznego. Poniekąd. Bo kształcenie na odległość, na które mają od poniedziałku przejść placówki oświatowe, w wielu szkołach też staje się już niewykonalne. „O zdalnej edukacji, nawet w wydaniu tak bardzo partyzanckim, jak na wiosnę, może Pan zapomnieć” – pisze dalej Gajęcka.

Reklama