JULIUSZ ĆWIELUCH: – Pójdzie pan na cmentarz 1 listopada?
KRZYSZTOF WOLICKI: – Nie. Nie mam zamiaru pomagać pandemii. Pojadę w tygodniu. Na spokojnie, w jakiś ładniejszy dzień. Starsi przedstawiciele rodziny bardzo się buntowali na taką decyzję. Ostatecznie ich też udało się przekonać, że to nie ma sensu.
A rząd udało się przekonać?
Chodzi panu o rekomendacje, które Stowarzyszenie skierowało bezpośrednio do Polaków z myślą, że dotrze do premiera Morawieckiego? Zaapelowaliśmy, aby rozłożyć wizyty na cmentarzach na kilka dni tak, żeby nie podwyższać ryzyka zarażenia szczególnie w grupach największego ryzyka. Ze strony rządu pozostało bez odzewu.
A spodziewał się pan jakiegoś?
Trzymając się zimnej kalkulacji, to właściwie nie. Wjazd Jarosława Kaczyńskiego na zamknięty cmentarz w rocznicę katastrofy smoleńskiej kosztował rząd kilka punktów sondażowych. A ponieważ rząd tych punktów nie ma aż tak wiele do stracenia, to na kolejną cmentarną wpadkę rządzący już nie mogą sobie pozwolić.
Z drugiej strony mamy lawinowy wzrost nie tylko zachorowań, ale również zgonów, więc łudziłem się, że jakiś przedstawiciel rządu pochyli się jednak nad naszym pismem. I nie tyle zamknie cmentarze, ile zmobilizuje zarządców do wdrożenia procedur, które skłoniłyby część odwiedzających do przełożenia wizyty z 1 listopada na inny dzień.
Ostatecznie okazało się, że rząd na ten temat intensywnie rozmawiał, tyle że z episkopatem.
Propozycja, żeby nie zamykać cmentarzy, ale apelować do wiernych o rozłożenie wizyt na kilka dni, wydaje się jakimś konsensusem. Pod warunkiem że będą takie apele w czasie mszy. Może kiedyś byłbym co do tego bardziej sceptyczny, ale epidemia nie omija nawet kościołów.