Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Referendum aborcyjne w Polsce? To się nie uda

Głosowanie referendalne w sprawie aborcji musiałoby odbyć się w pandemii. Głosowanie referendalne w sprawie aborcji musiałoby odbyć się w pandemii. Grzegorz Skowronek / Agencja Gazeta
Lewica w 2016 r. sama zbierała podpisy pod wnioskiem o referendum aborcyjne. Ale jest też świadoma, że głosowanie może dać wynik antyaborcyjny. Co robić?

Sprawa antyaborcyjnego wyroku Trybunału Przyłębskiej tkwi w zawieszeniu. Politycy rządzącej koalicji najwyraźniej nie wiedzą, co z nim zrobić. Ale opozycja też nie bardzo wie. Ulica żąda aborcji „na życzenie”, ale postulat ten wydaje się popierać tylko lewica, i to niekoniecznie jednomyślnie. Co tu zrobić, żeby nie zrazić do siebie demonstrantów i pozostałych, mniej radykalnych wyborców?

Opozycja się deklaruje

Referendum! Lud się wypowie, a potem się zobaczy. W razie czego można będzie powiedzieć: vox populi, vox dei. A w razie czego innego (np. bardziej by się opłacało) można po prostu nie „wykonać” wyniku takiego referendum. Bo wprawdzie gdyby była frekwencja powyżej 50 proc. (co nigdy się w Polsce nie zdarzyło), konstytucja mówi, że głosowanie jest wiążące, ale nie ma żadnego mechanizmu, by wyegzekwować na parlamencie uchwalenie odpowiednich przepisów.

Pomysł referendum zgłaszają publicznie niektórzy posłowie PO – najczęściej ci, którym daleko do radykalizmu ulicy. Na przykład były szef Platformy Grzegorz Schetyna: „W sprawie aborcji powinna zostać zbudowana nowa umowa społeczna, która zastąpi tzw. kompromis aborcyjny z 1993 r., być może potrzebne będzie referendum”. Pomysł nie podoba się natomiast Tomaszowi Siemoniakowi, który chce sprawę załatwić „przy stole, politycznie”. Nie wiadomo, czy gościem przy tym stole miałby być też Strajk Kobiet.

Pomysł popiera z kolei Szymon Hołownia (Polska 2050), ale to nie zaskoczenie, bo kandydując na prezydenta, podkreślał, że wszystkie decyzje, w tym kwestie aborcyjne, chciałby szeroko konsultować społecznie.

Reklama