Liderka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet ma zarzuty żywcem skopiowane z instrukcji, jaką na początku protestów przeciwko antyaborcyjnemu wyrokowi Trybunału Julii Przyłębskiej wydał prokurator krajowy Bogdan Święczkowski. Instrukcja ta nie ma mocy prawnej, ale moc praktyczną nadał jej strach prokuratorów przed represjami za niestosowanie się do niej.
Zarzuty dla Marty Lempart to:
• spowodowanie powszechnego niebezpieczeństwa dla zdrowia i życia w związku z pandemią (art. 165 kk, kara: od sześciu miesięcy do ośmiu lat) „w ten sposób, że zorganizowała i przeprowadziła marsze na ulicach Warszawy w celu wyrażenia sprzeciwu wobec wyroku Trybunału Konstytucyjnego z dnia 22 października (...) wbrew ograniczeniom wskazanym w Rozporządzeniu Rady Ministrów z dn. 9 października 2020 r.”
• znieważenie policjanta na służbie
• publiczne pochwalanie przestępstwa: niszczenia murów kościołów i przeszkadzania w obrzędach religijnych.
Przykładne ściganie, przykładna prokurator
Celem instrukcji prokuratora Święczkowskiego było zastraszenie uczestników protestów – miały im grozić nie grzywny za udział w nielegalnych zgromadzeniach (które notabene nie były nielegalne, bo zakaz wydany rozporządzeniem był bezprawny), ale solidna kara za narażenie zdrowia i życia ludzi.
Lempart została dziś przesłuchana w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. Raczej mało prawdopodobne, aby tą sprawą prokuratura miała nadzieję ją zastraszyć. Za to odstraszać innych ma jej przykładne ściganie.
A żeby było przykładne, trzeba zaufanego prokuratora. Martę Lempart przesłuchiwała prokurator prokuratury rejonowej Hanna Stachowicz.