Jestem jednym z ponad 1 mln 100 tys. oficjalnych bezrobotnych. Zarejestrowałem się dwa razy i system dwa razy umówił mnie na wizyty w pośredniaku – tyle że raz się pomylił. Jako dziennikarz z 27-letnim stażem musiałem wybierać, czy umiem pisać lustrzanym odbiciem, czy też metodą bezwzrokową dziesięciopalcową. Gdy składałem wniosek o dotację na założenie firmy, wypełniałem załącznik, który ma siedem stron, 27 punktów, 23 podpunkty i 14 przypisów (i kolejnych pięć stron instrukcji). W urzędzie pracy nie byłem i nie będę, żywego urzędnika nie widziałem i nie zobaczę. Nie to, że nie chciałem. W pandemii pośredniaki robią wszystko, żeby bezrobotni byli zdalni.
Fotoreportaż: Koronabezrobotni
Bezrobotnych przybywa
My, polscy bezrobotni, osiągnęliśmy już stopę 6,6 proc. Wciąż nas przybywa: od grudnia o 44,2 tys. osób. Eksperci prognozują, że pod koniec roku możemy dobić do 7 proc, czyli ponad 1,2 mln osób. Tyle że to tylko oficjalne statystyki – opierają się na tych, którzy się zarejestrowali. Nie uwzględniają szarej strefy bezrobocia: pracujących na czarno, zwolnionych, ale nie z etatów, tylko śmieciówek, samozatrudnionych, którym pandemia obcięła skrzydła.
Internet huczy, że faktyczne bezrobocie jest dużo większym problemem, niż pokazują oficjalne liczby. „Straciłem pracę z powodu redukcji etatów związanym z covid jakieś pół roku temu. W Warszawie, gdzie pracy jest zawsze najwięcej, na jedno miejsce CV potrafi wysłać kilkaset osób!” – pisze „Nick Nolte” na forum Money.pl. Waldek: „Mój syn po maturze szuka w Warszawie już jakiejkolwiek pracy. Nawet w Biedronce nie ma przyjęć”.
Problem widać też w realu.