Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Śmiertelny wypadek w Katowicach. Czas tragedii i czas hejtu

Katowice. Znicze na miejscu wypadku Katowice. Znicze na miejscu wypadku Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Przypadek? Tragiczne zrządzenie losu? A może nagły, niespodziewany zamysł? Oczekiwanie na prawdę wymaga cierpliwości i milczenia.

Ofiara. Tego poranka, tuż przed godz. 6, w samym centrum budzącego się miasta zginęła pod kołami miejskiego autobusu 19-letnia Barbara Sz. Mieszkała w Świętochłowicach. Była mamą półrocznego Igora i dwuletniej Elizy. Na razie wiemy tyle.

Sprawca. Za kierownicą autobusu 910 Przedsiębiorstwa Komunikacji Miejskiej w Katowicach siedział 31-letni Łukasz T. Jest kierowcą tej firmy i podobnej w Tychach od dziesięciu lat. Szybko ustalono, że do tej feralnej chwili zaliczył osiem kolizji drogowych (tylko jedną z własnej winy, bo wjechał na wysepkę). W chwili zdarzenia był trzeźwy. Dokładne badania wykryły we krwi obecność trzech leków przeciwbólowych i antydepresyjnych. Dalsze śledztwo wykaże, czy mógł po nich prowadzić autobus i jaki mogły mieć ewentualny wpływ na reakcje i zachowania kierowcy.

Zdarzenie. Autobus ruszył z przystanku o 5:46 i musiał zahamować. Nie przed światłami, tylko przed toczącą się na jezdni bójką kilkunastu młodych osób wracających z nocnych katowickich imprez. Kilkunastu, a może więcej niż kilkunastu. Kierowca trąbił. Ruszył powoli, z przekonaniem, że tłumek załatwiający swoje porachunki rozstąpi się. W tym momencie los wepchnął w środek walczących Barbarę Sz.

Czytaj też: Piesi przed samochodami

Gdyby widział, zatrzymałby się

Los? A może ktoś z grupy? Nie wiadomo. Według jednej z wersji – chciała agresorów uspokoić i rozdzielić. Tłumek poturbowanych awanturników rozpierzchł się na boki.

Reklama