Kiedy ogniomistrz Krzysztof Osak uroczyście otwierał Remizę Hair, byli współtowarzysze z wozu, pełni atencji dla ryzyka, jakiego podjął się kolega, podarowali mu na szczęście strażacki ekwipunek, jakim umaił wnętrza, akcentując, skąd się wywodzi. Krzysztof Osak, przez półtorej dekady na pierwszej najgorętszej linii, od niedawna fryzjer na wcześniejszej emeryturze, lecz wciąż z niewygasłą pasją do pożarnictwa, opowie o służbie od kulis oraz o tym, dlaczego wybrał zajęcie tak nieprzystające do stereotypu bohatera. Te historie zwykle zaczynają się od ojców.
Szykowany na następcę
Zanim – zgodnie z rodzinną tradycją – przyszła kolej na ogniomistrza Osaka, ze śmiercią igrał tato. Nigdy spektakularnie nie załamał się nerwowo, ale widziało się, jak z biegiem lat i w miarę kumulujących się w umyśle makabrycznych widoków zdawał się coraz bardziej milczący. Można było odnieść wrażenie – bryła lodu. Wzruszenie dało się wyczuć tylko raz, w 1992 r., gdy kilka dni i nocy gasił płonące lasy wokół Kędzierzyna-Koźla. Iskra pod kołami hamującego pociągu rozpętała największy pożar w Europie Środkowej od czasów drugiej wojny. Spłonęło w nim dwóch swoich oraz jeden cywil. Jednak mimo psychicznych skutków ubocznych i niewspółmiernych do nich zarobków (żona ekspedientka dokłada o niebo więcej do budżetu) pchał syna w bohaterkę. Jak niegdyś ojciec popychał jego.
Szykowany na następcę wcale nie chciał zostać strażakiem. Lecz tato nie odpuszczał. Uległszy namowom, zalicza długą ścieżkę psychologicznych testów z siły charakteru. Co prawda z potknięciami.
Za to pisemny zdał celująco. Otóż kiedy podano do objaśnienia kilka trudnych wyrazów, zbaraniał. Pierwszy raz w życiu zetknął się wówczas ze słowem prozelita. Korzystając z chwilowej nieobecności specjalisty, dzwoni pod ławką do zaufanej koleżanki.