Najłatwiej uderzyć anonimowo. Ordynarnym porównaniem w stylu „doktor Mengele” albo epitetem „sprzedawczyk” czy „kłamca”. Pogróżki bywają w stylu: „będziesz wisiał”, „oglądaj się za siebie”, „już nie żyjesz”. Do czego to podobne, by w Polsce szanowani na ogół lekarze i profesorowie medycyny otrzymywali tego rodzaju maile lub wyrażane wprost groźby śmierci? Czy tak zdziczeliśmy, że przymykamy oczy na zdawkowe wiadomości, kiedy jeden czy drugi medyk zostaje otoczony całodobową ochroną policji?
Według mnie to nie jest normalne i jak najgorzej świadczy nie tylko o autorach takich wpisów, ale też o najważniejszych organach państwa: prokuraturze (która często umarzała śledztwa z powodu niewykrycia sprawców tego rodzaju ataków) i wielu służbach niepotrafiących ich namierzyć (choć na podstawie IP komputerów trafiają do domów opozycyjnych dziennikarzy).
To także wynik fatalnej polityki komunikacyjnej resortu zdrowia, który mimo półtora roku trwania pandemii nie potrafi przemówić do rozsądku grupom kontestującym wprowadzone restrykcje i nierozumiejącym biologii, na której w znacznej mierze opiera się działanie szczepionek. Minister zdrowia Adam Niedzielski również stał się ruchomym celem dla hejterów, a grupa krewkich przeciwników nawet osaczyła go kilka miesięcy temu przed drzwiami mieszkania – ale czy to dało coś do myślenia, że przespano moment, w którym takie akcje powinny być przykładnie surowo karane?