Społeczeństwo

W Usnarzu Górnym bez zmian. Czyli beznadziejnie

Uchodźcy w Usnarzu. Zdjęcie zrobione pod koniec sierpnia, tuż przed wprowadzeniem stanu wyjątkowego Uchodźcy w Usnarzu. Zdjęcie zrobione pod koniec sierpnia, tuż przed wprowadzeniem stanu wyjątkowego Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta
Usnarz Górny, gdzie od ponad dwóch miesięcy koczuje grupa 32 Afgańczyków, ma być symbolem nieustępliwości władz Polski wobec szantażu Łukaszenki. W praktyce jest pokazem ich słabości i strachu.

Mohamed we wrześniu skończył 27 lat. Urodziny obchodził pod gołym niebem, na polsko-białoruskiej granicy w Usnarzu Górnym. Życzenia odebrał przez telefon, niedługo wcześniej polski rząd ogłosił stan wyjątkowy.

Sayed, kucharz, stara się myśleć o przyszłości. Powiedział, że gdy już opuści granicę, to ugotuje polskim aktywistom coś dobrego. Ale woli nie obiecywać, bo noce w Usnarzu są coraz zimniejsze i nie wie, czy będzie mógł dotrzymać słowa.

Mariam ma 16 lat, na granicę dotarła z matką – 53-letnią Gul. Kobieta zabrała córki z Afganistanu, bo bała się, że zostaną siłą wydane za mąż za talibów. Jest ciekawa, zadaje dużo pytań. Zastanawia się, jak to możliwe, że zamożny kraj w Unii Europejskiej może bezczynnie przyglądać się ludziom uwięzionym na jego granicy.

Czytaj też: Stan wyjątkowej obłudy. Co się dzieje z uchodźcami na granicy

Plecami do Usnarza

Podobne pytania nurtują niemal całą grupę z Usnarza Górnego: afgańskich obywateli i obywatelki, którzy koczują w okolicy od ponad dwóch miesięcy. Głośno zrobiło się o nich w połowie sierpnia, gdy media zaalarmowały o ludziach zatrzymanych podczas próby nielegalnego przekroczenia granicy. Stanęło na tym, że Afgańczycy zostali uwięzieni między polskimi i białoruskimi pogranicznikami. Żadna ze stron nie zgodziła się ich wpuścić na swój teren.

W tym temacie nic się nie zmieniło. Polski rząd stoi na stanowisku, że nie ma wobec tych ludzi żadnych zobowiązań, gdyż są na terenie Białorusi. Tyle że Amnesty International przedstawiło dowody ze zdjęć satelitarnych, że wielu z nich do 18 sierpnia przebywało na terenie Polski, po czym zostało siłą zepchniętych na Białoruś.

Strona polska nie chce nawet słyszeć o rozpoczęciu procesu o udzielenie ochrony międzynarodowej wobec grupy z Usnarza. Nie wykonuje też decyzji Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który nakazał tymczasowe zapewnienie im dostępu do żywności, wody, odzieży, opieki medycznej i, o ile to możliwe, tymczasowego schronienia.

Czytaj też: Antyhumanitarny szantaż PiS

Lekarze niemile widziani

Jak zatem udaje się im przeżyć? Z początku jedzenie i wodę dostarczali im aktywiści z polskich organizacji pomocowych. Przekazali namioty, śpiwory i karimaty, a także wnioski o pełnomocnictwa. Te ostatnie na niewiele się jednak zdały, bo pogranicznicy nie dopuścili do koczujących ich prawników. Później zabronili też przekazywać podpaski kobietom, które o nie prosiły. O powerbankach, dzięki którym mogą naładować telefony, już nie mówiąc.

Prosiliśmy, by chociaż dopuścili do nich lekarzy – mówi „Poityce” Kalina Czwarnóg, członkini zarządu Fundacji Ocalenie, która od ponad 20 lat działa na rzecz uchodźców. Już wtedy widzieliśmy, że podupadają na zdrowiu, chociażby przez picie brudnej wody z pobliskiego strumyka. Odmówiono nam, nie pierwszy raz zresztą.

Wreszcie, na początku września, rząd wprowadził stan wyjątkowy, ostatecznie odcinając uchodźców od darów. Ostatnie słowa pożegnania aktywiści wykrzyczeli przez megafon, po czym spakowali namioty i zgodnie z intencją władz zabrali się ze strefy W.

Czytaj też: Medycy już na granicy

Byle dalej od granicy

Dziś wygląda to tak, że grupa z Usnarza zdana jest na łaskę Białorusinów. To tamtejsze organizacje pomocowe dostarczają im rzeczy potrzebne do przeżycia. Wiemy to m.in. dzięki Fundacji Ocalenie, która jest w stałym kontakcie z zablokowanymi Afgańczykami. Staramy się nie dzwonić za często, a jak już, to na niezbyt długo, bo nigdy nie wiemy, kiedy będą mieli możliwość naładować baterie tłumaczy Kalina Czwarnóg.

Białoruscy pogranicznicy nie tylko nie blokują dostępu do uchodźców, ale zdarza się, że sami dostarczają im jedzenie. Jeden z nich przez pewien czas pomagał im ładować telefon. Dopuszczane do Afgańczyków są białoruskie media. Z ich relacji korzystają też polscy aktywiści. Mają oczywiście wątpliwości co do ich rzetelności, ale cieszą się, że mogą oglądać znajome twarze na białoruskich fotografiach.

– Jeszcze miesiąc temu można było powiedzieć, że ci ludzie są w złym stanie. Teraz to już czarna rozpacz – relacjonuje Czwarnóg, która rozmawiała z uchodźcami w ostatni weekend. Są w takim stanie, że proszą, by ktokolwiek zabrał ich gdziekolwiek. Marzną, chorują, boją się, że niebawem umrą. Wolą już być odesłani do Afganistanu i umrzeć tam z rąk talibów, niż zamarznąć na europejskiej granicy.

Czytaj też: Chroniczny stan wyjątkowy. 60 dni i co dalej

Rząd demonstruje słabość

Białoruski reżim też nie zamierza ich wpuścić. Odmawia nawet przetransportowania ich na przejście graniczne, gdzie mogliby legalnie prosić o polski azyl. To dlatego, że Afgańczycy z Usnarza nie mają paszportów ani nawet białoruskich wiz, które wielu cudzoziemców dostawało przy okazji wykupienia tzw. wycieczek na Białoruś. Ci z Usnarza ich nie wykupili.

Na granicę dostali się na własną rękę. Z Afganistanu wyruszyli ciężarówkami, jeszcze zanim talibowie oficjalnie przejęli władzę nad krajem. Ich podróż trwała 25 dni. Dziś wiedzą, że największe nieszczęście polega na tym, że zakończyła się właśnie w Usnarzu.

Według Kaliny Czwarnóg z Ocalenia polski rząd traktuje Usnarz jako symbol swojej nieustępliwości. To demonstracja siły państwa, które nie podda się szantażowi Łukaszenki – tłumaczy. Tyle że w ten sposób pokazujemy raczej naszą słabość. Bo silne państwo nie wahałoby się przed przyjęciem 32 osób, sprawdzeniem, kim są, i rozpoczęciem procesu o przyznanie ochrony międzynarodowej. Nie uciekałoby się do tortur i skazywania ludzi na powolną śmierć. A już na pewno nie przyglądałoby się bezczynnie, jak każdego dnia są upokarzani na oczach całego świata.

Siedlecka: Władza wyrzuca dzieci do lasu

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną