Mohamed we wrześniu skończył 27 lat. Urodziny obchodził pod gołym niebem, na polsko-białoruskiej granicy w Usnarzu Górnym. Życzenia odebrał przez telefon, niedługo wcześniej polski rząd ogłosił stan wyjątkowy.
Sayed, kucharz, stara się myśleć o przyszłości. Powiedział, że gdy już opuści granicę, to ugotuje polskim aktywistom coś dobrego. Ale woli nie obiecywać, bo noce w Usnarzu są coraz zimniejsze i nie wie, czy będzie mógł dotrzymać słowa.
Mariam ma 16 lat, na granicę dotarła z matką – 53-letnią Gul. Kobieta zabrała córki z Afganistanu, bo bała się, że zostaną siłą wydane za mąż za talibów. Jest ciekawa, zadaje dużo pytań. Zastanawia się, jak to możliwe, że zamożny kraj w Unii Europejskiej może bezczynnie przyglądać się ludziom uwięzionym na jego granicy.
Czytaj też: Stan wyjątkowej obłudy. Co się dzieje z uchodźcami na granicy
Plecami do Usnarza
Podobne pytania nurtują niemal całą grupę z Usnarza Górnego: afgańskich obywateli i obywatelki, którzy koczują w okolicy od ponad dwóch miesięcy. Głośno zrobiło się o nich w połowie sierpnia, gdy media zaalarmowały o ludziach zatrzymanych podczas próby nielegalnego przekroczenia granicy. Stanęło na tym, że Afgańczycy zostali uwięzieni między polskimi i białoruskimi pogranicznikami. Żadna ze stron nie zgodziła się ich wpuścić na swój teren.
W tym temacie nic się nie zmieniło. Polski rząd stoi na stanowisku, że nie ma wobec tych ludzi żadnych zobowiązań, gdyż są na terenie