Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Czwarta fala. Jak covid zmienił studenckie życie

Napis nad bramą Uniwersytetu Warszawskiego Napis nad bramą Uniwersytetu Warszawskiego Maciek Jaźwiecki / Agencja Gazeta
Zdaniem ekspertów za rozpędzenie się pandemii częściowo odpowiada powrót studentów na uniwersytety. Sami studenci skarżą się, że covid zupełnie przeorał ich życie na uczelni i poza nią.

Miasteczko studenckie Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie: 20 domów studenckich, klub taneczny i bilardowy, boiska sportowe, basen, kręgielnia, sklepy i lokale gastronomiczne. To największe osiedle domów studenckich w Polsce, mieszka tu ponad 7 tys. studentów i studentek, głównie z AGH. Jedną z nich jest Ania, przyszła inżynier technologii chemicznej, obecnie pracująca w barze z zapiekankami na parterze jednego z domów. Gdy się tu wprowadziła trzy lata temu, miasteczko tętniło życiem przez całą dobę. W dzień i w nocy studenci bawili się między betonowymi budynkami, były śpiewy, tańce, grille. Wieczorami niektórzy przenosili się do klubu albo częściej do pokojów, bo taniej. Tak czy inaczej, było życie w mieście.

Czytaj też: Rozpoczął się rok akademicki, a fala pandemii wzbiera

Puste miasteczko, ochroniarze pilnują

– Wszystko skończyło się w marcu ubiegłego roku – przyznaje ze smutkiem Ania. Przez pandemię wiele osób zaczęło się wyprowadzać, z dnia na dzień osiedle opustoszało. Nie dlatego, że nam kazano, mieliśmy prawo zostać, ale zwyczajnie nie było po co, bo zajęcia i tak odbywały się zdalnie. Dla kierunków technicznych, jak mój, przez pół roku niemal w ogóle nie było co robić, bo nawet laboratoria odbywały się zdalnie, a to w zasadzie tak, jakby w ogóle się nie odbywały.

Gdy przywrócono zajęcia na uczelni, studenci wrócili do miasteczka. Ale dawne życie nie wróciło. Nie ma już np. całonocnych imprez pod chmurką, bo obowiązują tzw. godziny nocne: od północy do rana. Najpierw z głośników leci komunikat z przypomnieniem, że nie wolno się już gromadzić, później pojawiają się ochroniarze, którzy to egzekwują – opowiada studentka. Można oczywiście przejść z punktu A do punktu B, ale to wszystko – dodaje.

W pokojach też już raczej nikt nie imprezuje, bo prócz lokatorów mogą w nich przebywać tylko dwie osoby. Ania z jednej strony rozumie, dlaczego uczelnia zdecydowała się na wprowadzenie obostrzeń czyta przecież wiadomości i wie, że zakażeń koronawirusem przybywa, a rząd nie robi nic, by sytuację opanować. Z drugiej strony, gdy przychodzi wieczór, a ona przekręca klucz w drzwiach baru z zapiekankami i wraca do pokoju, wiedząc, że w miasteczku czeka ją już tylko sen, jest jej jakoś smutno.

Czytaj też: Protesty, covid i dyscyplina Czarnka

Coś za coś: praca zamiast studenckiego życia

Wojtek, czwarty rok dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, podobnie jak wielu innych studentów na nauczaniu zdalnym coś zyskał i coś stracił. Po stronie zysków są czas i swoboda, które wykorzystał, żeby rozpocząć pracę w dziale miejskim jednej ze stołecznych redakcji. Wcześniej, gdy zajęcia odbywały się na uczelni, nie było mowy o bieganiu po mieście w poszukiwaniu tematów. Czas zajmowało mu krążenie między salami wykładowymi, ale też inne aktywności składające się na życie studenckie, które odeszło wraz z początkiem pandemii – grupowe wypady na piwo po zajęciach, pogawędki przy automacie do kawy na uniwersyteckim korytarzu, godziny spędzone wspólnie w bibliotece, wieczorne imprezy w klubach. Ich brak Wojtek zapisał po stronie strat.

– Pierwszy rok to były studia z prawdziwego zdarzenia. Poznałem wiele ciekawych osób, z którymi łączyła mnie pasja. Było jak w tych wszystkich opowieściach, których nasłuchałem się w liceum: wielogodzinne rozmowy na uczelni i poza nią, wspólne wkuwanie do sesji, wymienianie się notatkami i poglądami opowiada. Później przyszła pandemia, wprowadzono nauczanie zdalne i kontakt się urwał. Trzy semestry – tyle miałem tego mitycznego życia studenckiego. I tak więcej niż ci, którzy na studia poszli rok później pociesza się.

Gdy trzecia fala pandemii zelżała, studentom pozwolono wrócić na kampusy. Niektórym tym, którzy wiedzy nie muszą szukać w laboratoriach tylko częściowo. To właśnie przypadek Wojtka, który obecny semestr rozpoczął w trybie hybrydowym. W praktyce wygląda to tak, że na uczelni jest tylko w poniedziałki, kiedy ma warsztaty. W pozostałe dni ma słuchać wykładów przed komputerem. Ich poziom jest różny, dlatego Wojtek zdecydował, że fachu będzie się uczył w pracy.

– Na poniedziałkowych warsztatach widuję te same osoby, z którymi spotykałem się na początku studiów. Nie wszystkie, rzecz jasna, część zrezygnowała, bo miała dość wykładów w domu, inni zmienili kierunki, ale pojawiło się też sporo osób z licencjatami z innych dziedzin kontynuuje Wojtek. Po dwóch latach rozłąki nie zostało w nas nic z dawnej energii. Może mimo nauki zdalnej byłoby tak samo? Tego już się nie dowiem. Ale nie umiem powiedzieć, że to był czas stracony, bo mam w końcu pracę z prawdziwego zdarzenia. Wiadomo, coś za coś.

Czytaj też: Jak pandemia osłabiła słynne uczelnie

Wraca nauczanie zdalne

Kasię, przyszłą psycholożkę, najbardziej boli niepewność. Ledwo zdążyła poznać część koleżanek i kolegów z roku, gdy jej uczelnia Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy zapowiedziała, że od poniedziałku 8 listopada przechodzi na nauczanie zdalne. Niby ma trwać dwa tygodnie, a później znowu część zajęć ma się odbywać na uczelni, ale Kasia nie wie już, czy wierzyć w te zapewnienia.

– Właśnie dlatego nie poszłam na studia w ubiegłym roku, że nie chciałam się uczyć z domu – tłumaczy. Jestem z małej miejscowości niedaleko Bydgoszczy i zawsze marzyłam, że wyrywając się z niej na studia, będę w pełni korzystała z tego czasu: poznam ciekawych ludzi, będę imprezować, zaangażuję się w życie uczelni. Może brzmi to naiwnie, jak z tandetnego serialu o wielkich marzeniach małomiasteczkowej dziewczyny, ale ja tak właśnie chciałam.

Nauczanie zdalne Kasia przeczekała, pracując w spożywczaku w swoim rodzinnym mieście. Żeby nie wydać pieniędzy, które w ten sposób zarobiła, dała je na przechowanie rodzicom mają jej wypłacać co miesiąc na wynajem pokoju niedaleko uczelni. Jeżeli nauczanie zdalne potrwa dłużej, pewnie wrócę do nich, bo po co płacić za pokój, jak zajęcia i tak mam w komputerze? – mówi z żalem.

I dodaje: – Poszłam na psychologię, bo chciałam pomagać ludziom w ciężkich sytuacjach, a czuję, że przez stres i niepewność sama niedługo będę potrzebowała specjalisty. Na szczęście na uczelni mamy pomoc psychologiczną dla studentów, ale nie sprawdziłam, czy po zamknięciu też będzie dostępna.

Czytaj też: Zagraniczne studia zdalne

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną