Społeczeństwo

Mobbing w sądach. „Atmosfera jest już nie do zniesienia”

Wrześniowy protest pracowników sądów w Warszawie Wrześniowy protest pracowników sądów w Warszawie Maciek Jaźwiecki / Agencja Gazeta
W sądach, które powinny pilnować sprawiedliwości, panoszy się mobbing. Do jego zwalczania minister Ziobro powołał specjalny zespół, działa on jednak tylko na papierze.

Atmosfera pracy w wielu polskich sądach jest już nie do zniesienia, ale nie możemy się z tym przebić do powszechnej świadomości, bo kto by pomyślał, że w „świątyniach sprawiedliwości” może w ogóle istnieć mobbing? – mówi Justyna Przybylska, szefowa związku zawodowego Ad Rem (skupia ponad 3 tys. osób spośród 40 tys. zatrudnionych w sądownictwie), który współorganizował jesienne manifestacje pracowników sądownictwa. Wśród ich postulatów płacowych transparenty „stop mobbingowi” przeszły w mediach niezauważone, podobnie jak ten o „zobowiązaniu ministra sprawiedliwości do natychmiastowego podjęcia realnych i konkretnych działań w celu wykorzenienia mobbingu”.

Jedną z jego ofiar jest Iwona Kaczmarzyk: pracę w kieleckim sądzie przypłaciła depresją, problemami z sercem i żołądkiem, w końcu została zwolniona. – Bez prawa do obrony – głos jej się łamie.

Nie jest wyjątkiem. Ponury obraz polskich sądów jako miejsca zatrudnienia wyłonił się już z raportu „Temida 2015”. Choć ukazał się u progu rządów Zjednoczonej Prawicy i tzw. reform wymiaru sprawiedliwości, to do dziś niewiele się pod tym względem zmieniło. Dowodzi tego raport opublikowany w połowie września przez Solidarność, która na ogół popiera rząd prawicy. – Spraw w sądach przybywa, wakatów nie ubywa, procedury antymobbigowe wprowadzono, ale w wielu sądach są martwe. Zasięg mobbingu się zwiększa, a zespół ministra sprawiedliwości, który miał temu przeciwdziałać, zamarł i wymaga reaktywacji – mówi Edyta Odyjas z branżowej Solidarności.

Czytaj też: Tak się kończą sprawy o nadużycia na polskich uczelniach

80 proc. pracowników jest stale przeciążonych

Przepracowanie, zła organizacja pracy i stres (58 proc. personelu sądownictwa pracuje w warunkach „wysoce stresogennych”) tworzą podłoże mobbingu. Bezpośrednio narażonych na to zjawisko jest 66 proc. pracowników, złe relacje z przełożonymi ma 64,5 proc., w 56 proc. sądów kierownictwo mobberom pobłaża, a wręcz akceptuje ich zachowania – to już w 2015 r. ustaliło stowarzyszenie Zdrowa Praca po zbadaniu (we współpracy z Solidarnością) 1,8 tys. sędziów, referendarzy, kuratorów, urzędników.

Dwie trzecie sądów nie wprowadziło zasad sprawiedliwego traktowania pracowników, spośród nich 64 proc. nie czuje się w pracy kimś ważnym, co drugi nie ma wsparcia przełożonych, ponad połowa nie ma nawet „jasności celów i metod” pracy ani na nie wpływu. Całość spinają: sztywna struktura zarządzania, brak właściwego nadzoru, niskie kompetencje kadry kierowniczej („przy nikłym samokrytycyzmie”), skąpa wiedza pracowników o mobbingu, a także ciągłe braki kadrowe.

„Jeśli 80 proc. pracowników jest stale przeciążonych, to dyrektorzy i sędziowie funkcyjni mogą już nie mieć kogo posłać do pomocy. Niedostateczna etatyzacja może być rozpatrywana jako narzędzie wiktymizacji prezesów i dyrektorów, a wtórnie – pozostałych pracowników sądu” – czytamy w raporcie „Temida 2015”.

Sądownictwo powszechne jest zagrożone mobbingiem bardziej niż jakakolwiek inna grupa zawodowa z dotychczas badanych w Polsce. A przecież samo rozstrzyga sprawy o mobbing – zauważa dr Katarzyna Orlak, autorka badań, psycholożka i biegła sądowa. Pracownicy poddawani mobbingowi mentalnie „zwalniają się z pracy”: pracują gorzej, częściej popełniają błędy, mniej się angażują, niby słuchają, a nie słyszą.

Jak podkreśla dr Orlak, dotyczy to nie tylko bezpośrednich ofiar, ale i świadków zachowań mobbingowych: – Każdy z nas powinien zadać sobie pytanie, czy chciałby, aby nad jego sprawą pochylił się w sądzie ktoś, kto rozpatrzy ją rzetelnie, czy tylko pobieżnie. Ktoś, kto przywykł do zjawiska mobbingu we własnej instytucji, czy też ktoś, kto ma pełną świadomość wyrządzanych przez nie szkód.

Czytaj też: Tak się tworzy niewolników, nie aktorów

Procedury są martwe

Raport „Temida 2015” trafił do okręgów sądowych i apelacji, do resortu sprawiedliwości, Krajowej Rady Sądownictwa i inspekcji pracy. Czy po sześciu latach rządów Zjednoczonej Prawicy, naznaczonych „reformami” Ziobry, coś się zmieniło? Z danych zebranych przez Solidarność od wszystkich prezesów sądów wynika, że narażonych na mobbing przybywa. To już 70 proc. zatrudnionych – alarmuje najnowszy, jeszcze wstępny, raport z połowy września.

Dwie trzecie sądów wprowadziło wprawdzie procedury antymobbingowe, jedna trzecia zorganizowała szkolenia, ale najwidoczniej dla świętego spokoju. – Procedury są martwe, nieraz pracownicy o nich nawet nie wiedzą – komentuje Edyta Odyjas z Solidarności Pracowników Sądownictwa i Prokuratury (skupia ponad 4 tys. członków).

„Sam fakt wdrożenia procedury antymobbingowej to stanowczo za mało, aby wypełnić kodeksowy obowiązek każdego pracodawcy przeciwdziałania mobbingowi” – czytamy we wnioskach z raportu, który punktuje też „brak zainteresowania pracodawcy” faktycznym wsparciem pracowników, nie mówiąc już o rekompensatach dla nich. Sprawcy nadużyć wciąż mogą liczyć na bezkarność, bo stałe komisje antymobbingowe ma 2 proc. sądów, w ciągu ostatnich pięciu lat jedynie w 9 proc. jednostek prowadzono postępowania antymobbingowe i zaledwie 14 proc. skończyło się uznaniem skargi. Nieefektywne są też kontrole zewnętrzne, np. co piąta spośród 106 kontroli Państwowej Inspekcji Pracy w sądach wykryła nieprawidłowości (dotyczyły głównie wynagrodzeń), ale nikt nie został ukarany.

Oto jak opisują realia „Pracownicy polskich sądów” (zamknięta dla postronnych grupa facebookowa licząca aż 12 tys. członków):

Renata: „Codziennie dokłada nam się obowiązków, ciągle dochodzą nowe systemy, które musimy obsługiwać. Nie mamy czasu na zjedzenie śniadania”.

Magda: „W moim zespole na dziesięć etatów pięć osób pracuje. Wczoraj do psychiatry i na zwolnienie poszła kolejna osoba”.

Monika: „Trzeba być jak maszyna, która nigdy się nie psuje. Możesz zrobić tysiące rzeczy doskonale, ale jedno najmniejsze potknięcie będzie wypomniane”.

Dominik: „Tu ma pan proste, łatwe zadanie, za godzinę pan zrobi, po pół godzinie telefon, ile jest zrobione, na co mówię, że przeglądam dziesiąty tom z 96. Stres zabija, potem mi napiszą, że jestem nieprzydatny”.

Basia: „Rozprawy nie kończą się na czas i nic, że ci autobus odjechał, że dziecko nieodebrane. Oczywiście nie wolno wpisywać, że siedzisz w pracy po godzinach, bo nie może być nadgodzin”.

Martyna: „Mnie akta zrzucają hurtem po 40–50 sztuk w piątek z terminem wykonania trzy dni. A przecież mamy weekend! Wszystko mam zrobić w poniedziałek, gdzie połowę dnia spędzam, protokołując. Jak nie zdążę, mam uwagę i upomnienie”.

Ania: „Zmuszają mnie do pracy po godzinach obniżeniem oceny, twierdząc, że jeśli nie zostaję w robocie za darmo, to jestem niedyspozycyjna”.

Beata: „Oceny okresowe? U nas polegają na tym, czy jesteś bardziej lubiana przez kierownika, czy nie. Praca, obciążenie nie mają znaczenia, a jak się odezwiesz, trafiasz na czarną listę”.

Emila: „Dochodzą nowe systemy informatyczne, super, tylko nie są kompatybilne z 40 innymi, przez co i tak sami musimy ręcznie to robić, programy statystyczne robią błędy i ręcznie trzeba sprawdzać. (...) Strony dzwonią, denerwują się, a ja tego nie przyspieszę, skoro program nie działa. Szkolenia?! Pismo z MS i sam się naucz”.

Daria: „Jestem zwykłą zapchajdziurą i wstyd mi, że tu pracuję”.

Porażające historie docierają do związkowców. Jedną z nich opowiada szefowa Solidarności: w trakcie przedłużającej się rozprawy protokolantka pisze, że potrzebuje przerwy na wyjście do toalety. Pani sędzia widzi to na monitorze, ale nie reaguje. Protokolantka pisze ponownie: „proszę o pilną przerwę na wyjście do toalety”. Sędzia – zero reakcji. W końcu protokolantka nie wytrzymuje: „mam miesiączkę, muszę zmienić podpaskę”. Pani sędzia ogłasza więc stronom procesu: „robimy przerwę, bo protokolant chce zmienić podpaskę”.

Inna historia: sędzia wzywa urzędniczkę na salę rozpraw, żeby weszła pod stół i poprawiła jej podnóżek. – Zaskoczona dziewczyna robi to, po czym wybucha płaczem – relacjonuje Odyjas. – Rzadko ktoś potrafi się zachować jak kierowniczka sekretariatu, która wezwana do posprzątania ziemi, bo sędzi spadł kwiatek z parapetu, zadeklarowała, że przyniesie jej zmiotkę – dodaje. Szefowa NSZZ Ad Rem Justyna Przybylska wtóruje: – Ludzie mają dość, a jednocześnie boją się przeciwstawić ze strachu, że to się obróci przeciwko nim.

Czytaj też: Weteranka GROM o mobbingowaniu kobiet w mundurach

Bez prawa do obrony

Spotkało to 43-letnią Iwonę Kaczmarzyk, która niemal pół życia przepracowała w sądownictwie. Początkowo awansowała i zbierała pochwały, ale jej opowieść o ostatnich sześciu latach brzmi jak definicja mobbingu z kodeksu pracy (art. 94 [3], par. 2): była nękana i zastraszana, podważano jej przydatność zawodową, poniżano ją, ośmieszano i izolowano od współpracowników, a w końcu zwolniono.

Zaczęło się od błahego z pozoru konfliktu – przełożonej nie podobało się, z kim Iwona Kaczmarzyk spędza przerwę śniadaniową. Potem szefowa dokręcała śrubę: – Byłam przeciążona, ale dokładała mi obowiązków, nieraz tuż przed godz. 15 rzucała na biurko pocztę do zrobienia „na już”. Moje osiągnięcia przypisywała sobie, cudze winy zrzucała na mnie. Nie odpowiadała na moje „dzień dobry”, tych, których wcześniej nazywała sądowym plebsem, spraszała na poranną kawę, mnie ostentacyjnie pomijając.

Do przełożonej w godzinach pracy co rusz miała przychodzić lektorka (bo szefowa uczyła się angielskiego), architekci i budowlańcy (budowała sobie dom) oraz kurierzy (sporo zamawiała na Zalando), a Iwona Kaczmarzyk i inni pracownicy mieli pracować za nią. – Starałam się być skupiona i nie popełniać błędów – opisuje strategię przetrwania. – Słyszałam jednak od pani kierownik, że mam za drogą torebkę, nieadekwatną do zarobków. Krzyczała, że jestem nikim i do niczego się nie nadaję. A jak ktoś wziął mnie w obronę, to i jemu się oberwało.

W końcu poskarżyła się dyrektorowi sądu, ale to ona została przeniesiona, a prześladowca kontynuował mobbing już nie bezpośrednio: próbowano zaniżyć ocenę jej pracy, przez kilka godzin audytor rozliczał ją z 41 „nadpracowanych” minut, a później z tego, że je „bezprawnie odebrała”. W kieleckim sądzie wdrożono kuriozalną procedurę antymobbingową: zakłada, że jeśli zarzuty ofiary się nie potwierdzą, to może odpowiadać za „bezpodstawne pomówienie” domniemanego sprawcy (według ekspertów takie zapisy służą zastraszeniu ofiar).

Potem sprawy potoczyły się błyskawicznie: komisja antymobbingowa odrzuciła wszystkie zarzuty Iwony Kaczmarzyk, w końcu pod byle pretekstem została zwolniona z pracy (odwołała się, proces trwa). – Zostałam zniszczona. Jestem bez pracy, leczę się psychiatrycznie z depresji, chodzę też na terapię z psychologiem, w którego opinii postępowanie mojego pracodawcy mogło skłaniać nawet do samobójstwa.

Kielecki sąd nie chce się odnieść do sprawy, tłumacząc, że postępowanie trwa i nie naruszono żadnych procedur.

Czytaj też: Teatr przemocy i sadyzm w „Gardzienicach”

Złe praktyki

Ze zdrowiem zatrudnionych w sądownictwie generalnie nie jest najlepiej. Ponad połowa cierpi na choroby przewlekłe, 32 proc. ma podwyższone ryzyko zaburzeń psychicznych, u 8 proc. zostały już zdiagnozowane – to kolejne dane z raportu sprzed sześciu lat. Warunki pracy tymczasem się pogorszają, bo w sądach przybywa spraw (jest ich już 18 mln rocznie), wydłuża się ich rozpoznanie (z czterech miesięcy w 2015 r. do niemal siedmiu w 2020), co dziesiąty etat pozostaje nieobsadzony.

Sędziowie są przeciążeni, a to się odbija na pracownikach administracyjnych, którzy są do nich przypisani. Jeśli „mój” sędzia dostanie 500 dodatkowych spraw, to ja też. Im bardziej on się nie wyrabia, tym bardziej mnie dociska – tłumaczy Justyna Przybylska z Ad Rem. Dr Orlak podkreśla: – 20 proc. personelu jest chroniona immunitetem, a pojedynczy sędzia z silną pozycją zawodową może wywierać znaczący wpływ na kulturę całej organizacji. Gdy np. jego czas pracy wyznaczają zadania do wykonania, a urzędnik sądowy pracuje w wyznaczonych godzinach, powstaje pole do konfliktu, który może prowadzić do mobbingu. Czasem o to, czy jakaś sytuacja w sądzie to już mobbing i jak sobie radzić z trudnymi relacjami w pracy, pytają mnie sami sędziowie.

Sędzia z zachodniej Polski (26 lat orzekania) opowiada, że po urlopie na biurku czeka na niego 200 „uzbieranych” akt. – Do tego jest wpływ bieżący. Jeśli do każdej wydam choćby jedno zarządzenie, nawet nie marzę, żeby wszystkie były wykonane w tydzień, czasami czekam cztery – mówi. Zaczyna pracę nad aktami od wpisania daty ich otrzymania, bo coraz częściej widzi wielodniowy poślizg. O przyczyny przestał pytać, żeby „nie psuć atmosfery w wydziale”. – Czasem wskazanie rzeczowego błędu też odbierane jest jak mobbing – dodaje.

Edyta Odyjas z Solidarności: – Pracownicy nawet nie wiedzą, komu podlegają. Na przykład sekretarz sądowy może dostać polecenie od dwóch sędziów, tego samego dnia kolejne od kierownika wydziału i od przewodniczącego wydziału, nagle jeszcze od kierownika administracyjnego bądź dyrektora sądu, a nawet prezesa. I każdy uważa, że jego polecenie jest najpilniejsze.

Ad Rem i Solidarność uruchomiły skrzynki kontaktowe dla ofiar mobbingu, udzielają im wsparcia prawnego i psychologicznego. – To powinno jednak funkcjonować już na poziomie sądów, taki jest prawny obowiązek pracodawcy – mówi Przybylska. Związkowcy domagają się weryfikacji procedur antymobbingowych w sądach, wdrożenia dobrych praktyk (np. takich, że ofiara musi mieć przedstawiciela) i ocen 360 stopni (pracownika ocenia się na podstawie wielu źródeł, przełożonego oceniają też podwładni), aż po szkolenia (nie wyjazdowe dla wybranych, lecz w miejscu pracy dla wszystkich), a nawet „przemeblowania” gmachów, aby sędziowie, ich asystenci i pracownicy administracyjni pracowali w zespołach. – W Danii sędzia ze swoją ekipą idzie nawet na lunch, a u nas jedno piętro wydziela się na salę rozpraw, drugie dla administracji, trzecie dla sędziów – mówi Odyjas.

W opinii ekspertów system trzeba naprawiać „od góry”. „W obliczu skrajnej hierarchizacji sądownictwa osoby mobbingowane nie mają w zasadzie większych szans, by lokalnie (tam, gdzie pracują) przebić się ze swoją skargą na mobbing przez kordon ochronny hierarchii sądowej. Na satysfakcjonujące dla nich rozwiązanie jest tylko jedna nadzieja – obejście hierarchii i odgórna interwencja ze strony władz centralnych” – pisał sędzia Henryk Walczewski, wiceszef zespołu antymobbingowego w resorcie sprawiedliwości.

Zespół, powołany przez Zbigniewa Ziobrę przed czterema laty, początkowo poczynał sobie aktywnie, wizytował nawet sądy, z których płynęły szczególnie bulwersujące doniesienia o mobbingu (np. w Wodzisławiu Śląskim). Biuro prasowe Ministerstwa Sprawiedliwości zapewnia, że obecnie zespół opracowuje wzór polityki antymobbingowej oraz kodeks dobrych praktyk i „cały czas działa”, ale nawet Solidarność zauważa, że to fikcja. Szefowa tego związku oficjalnie poprosiła ministra Ziobrę o reaktywację zespołu, a przewodnicząca Ad Rem narzeka, że z ministrem i urzędnikami resortu nie może się nawet spotkać: – Są bierni, a to sprzyja zamiataniu spraw pod dywan – mówi Justyna Przybylska.

Czytaj też: Mobbing w skali powiatowej

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną