Atmosfera pracy w wielu polskich sądach jest już nie do zniesienia, ale nie możemy się z tym przebić do powszechnej świadomości, bo kto by pomyślał, że w „świątyniach sprawiedliwości” może w ogóle istnieć mobbing? – mówi Justyna Przybylska, szefowa związku zawodowego Ad Rem (skupia ponad 3 tys. osób spośród 40 tys. zatrudnionych w sądownictwie), który współorganizował jesienne manifestacje pracowników sądownictwa. Wśród ich postulatów płacowych transparenty „stop mobbingowi” przeszły w mediach niezauważone, podobnie jak ten o „zobowiązaniu ministra sprawiedliwości do natychmiastowego podjęcia realnych i konkretnych działań w celu wykorzenienia mobbingu”.
Jedną z jego ofiar jest Iwona Kaczmarzyk: pracę w kieleckim sądzie przypłaciła depresją, problemami z sercem i żołądkiem, w końcu została zwolniona. – Bez prawa do obrony – głos jej się łamie.
Nie jest wyjątkiem. Ponury obraz polskich sądów jako miejsca zatrudnienia wyłonił się już z raportu „Temida 2015”. Choć ukazał się u progu rządów Zjednoczonej Prawicy i tzw. reform wymiaru sprawiedliwości, to do dziś niewiele się pod tym względem zmieniło. Dowodzi tego raport opublikowany w połowie września przez Solidarność, która na ogół popiera rząd prawicy. – Spraw w sądach przybywa, wakatów nie ubywa, procedury antymobbigowe wprowadzono, ale w wielu sądach są martwe. Zasięg mobbingu się zwiększa, a zespół ministra sprawiedliwości, który miał temu przeciwdziałać, zamarł i wymaga reaktywacji – mówi Edyta Odyjas z branżowej Solidarności.