Boję się otwierać wiadomości ze szkoły – wyznaje Lidia, matka piątoklasistki z Warszawy. Jej córka Lena właśnie wróciła do stacjonarnej nauki po drugiej kwarantannie w ciągu miesiąca. Ma 11 lat, nie można jej zaszczepić. Każdy kontakt z osobą zakażoną oznacza dla niej konieczność nauki zdalnej, ale i zamknięcie w domu. Ostatnie takie kontakty dziewczyna miała wyłącznie w szkole.
Epidemia przesuwa się na zachód
Minister zdrowia Adam Niedzielski wyliczył, że 80 proc. osób wysyłanych na kwarantanny w ostatnim czasie to te, które z koronawirusem miały kontakt w placówkach oświatowych. Według statystyk z Warszawy, publikowanych codziennie, w pierwszym dniu po długim weekendzie 15 listopada zdalnie lub hybrydowo pracowało 226 miejskich szkół i przedszkoli. 12 listopada nauka z przyczyn epidemicznych całkowicie lub częściowo zawieszona była w 183 placówkach. Co ciekawe, takiego wzrostu nie widać na Lubelszczyźnie, gdzie podobna sytuacja miała miejsce w ok. 330 jednostkach (chodzi o całe województwo) zarówno 12, jak i 15 listopada. Na razie trudno rozstrzygnąć, czy to efekt opóźnień w zgłaszaniu nowych zachorowań, czy może przejaw tego, że – zgodnie z przewidywaniami – epidemia ze wschodu kraju zaczyna się przesuwać na zachód.
O nasilających się zachorowaniach donoszą nauczyciele i rodzice z regionów, w których jeszcze kilkanaście dni temu panował względny spokój, jak Śląsk czy województwo łódzkie. W wielu szkołach normą staje się faktyczna nauka hybrydowa przez większość czasu – 40 proc. klas uczy się zdalnie, reszta stacjonarnie. Co kilka dni, po kolejnych wynikach testów, w układzie następuje zmiana. A do tego na zwolnieniach przebywa – też wymiennie – po 25–30 proc.