Sami sobie
Premier mówił, że Polska nie zostawia przyjaciół w potrzebie. Zostawiła. Kompletnie
Co najmniej jedna trzecia z nich już opuściła Polskę. Wyjechali wykładowcy uniwersyteccy, dziennikarze, tłumacze. Oprócz nich pracownicy NGO-sów działający na rzecz praw człowieka, lekarze, farmaceuci, dużo wojskowych, sporo policjantów. Wysoki rangą generał, dowódca wojsk specjalnych Muhammad Haidar Nikpai, też już stąd wyjechał. „Nie rozumiem waszego rządu” – napisał do swoich dawnych współpracowników w pożegnalnym esemesie.
Jeszcze kilka miesięcy temu, w sierpniu 2021 r., była euforia. Tworzone przez Polaków pracujących w ostatnich latach w Afganistanie listy miejscowych współpracowników chcących uciec z kraju, w którym rządy przejęli talibowie, rozrastały się błyskawicznie. Zweryfikowani przez MSZ, razem ze swoimi rodzinami – żonami, starszymi rodzicami, małymi dziećmi – z narażeniem życia przedzierali się przez checkpointy i tłoczyli pod murem lotniska w Kabulu. Było nawigowanie ich przez telefony z innego kontynentu. Były opracowane specjalne systemy znaków – tabliczki, kartki, umówione hasła, napisy na rękach – dzięki którym polscy żołnierze z kilkutysięcznego tłumu mogli wyłowić tych, którzy mieli trafić do Polski.
W ten sposób w ciągu kilkunastu dni 44 lotami trafiło do naszego kraju w sumie prawie 1,1 tys. Afgańczyków, których polski rząd od początku nazywał sojusznikami. W skrócie można o nich powiedzieć, że to afgańska elita, pracująca, wykształcona, znająca języki. Po zakończonej ewakuacji premier Mateusz Morawiecki mówił, że Polska nie zostawia swoich przyjaciół w potrzebie i że sprowadzone osoby na Polskę zawsze mogą liczyć. Rząd zapowiadał stworzenie międzyresortowego zespołu, mającego przygotować specjalny program adaptacji i wsparcia dla ewakuowanych, i na początku września Rada Ministrów przyjęła nawet w tej sprawie dwie stosowne uchwały.