Ocenę celującą stawia się za wiedzę i umiejętności ponad program. Tak było od lat. Uczniowie jednak odkryli, że nauczyciel nie ma prawa wymagać więcej niż tyle, ile jest określone w podstawie programowej. Jeśli ktoś opanował program na 100 proc., szóstka mu się należy. Piątka jest za mniej, np. za 90–95 proc.
Szóstka do dziennika
W wielu szkołach uczniowie wystąpili z żądaniem, aby nauczyciele stawiali szóstki wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z wynikiem maksymalnym, i przestali oczekiwać wiedzy ponadprogramowej. Jeśli statut szkoły stanowi inaczej, czyli przyznaje celujący za umiejętności wykraczające ponad program, jest to niezgodne z prawem oświatowym. Uczniowie zaczęli domagać się dostosowania statutu do obowiązującego w Polsce prawa. Szóstka to normalna ocena, a nie stopień wyłącznie dla geniuszy.
Żądania te zbiegły się w czasie z powszechnym wśród nauczycieli przekonaniem, że uczniowie umieją coraz mniej. To śmieszne – twierdzą pedagodzy – aby stawiać im celujący za kartkówki czy prace domowe. Jeśli mielibyśmy zmienić zasady oceniania, to raczej w drugą stronę. Maksymalną oceną powinna być czwórka, ponieważ dzieci na więcej nie zasługują. Dzisiejsi najlepsi uczniowie – w porównaniu z prymusami, którzy uczyli się tu przed pandemią – są gorsi o jeden stopień. Jeśli chcemy być sprawiedliwi wobec poprzednich roczników, obecnie powinniśmy najlepszym stawiać czwórki. Piątki powinny zdarzać się niezmiernie rzadko, a szóstki nigdy. Stawiając szóstkę, obrażamy uczniów, którzy przed laty zasługiwali na ten stopień.
Strach przed kuratorem
Można sobie ponarzekać, ale prawa należy przestrzegać. Trzeba było zatem zmienić statut tak, aby uczniowie mieli prawo do szóstki, mimo że swoją wiedzą i umiejętnościami nie wykraczają ponad program. Niektórzy nauczyciele pukali się w czoło, gdy dowiedzieli się, że za kartkówki też należy się ocena celująca. I za pracę domową, i za odpowiedź przy tablicy. Za aktywność też? Oceną najwyższą jest zawsze szóstka, a nie piątka, zatem jak uczeń zrobił wszystko i nie popełnił błędu, trzeba mu postawić celujący. Za kartkówkę też.
Można by zlekceważyć głosy roszczeniowych nastolatków, ale każdy dobrze wie, że skończyłoby się to złożeniem skargi w kuratorium. A z kuratorem nie ma obecnie żartów. Dyrektorzy – najbardziej zagrożeni, gdyby kurator nakazał skontrolować placówkę pod kątem przestrzegania prawa oświatowego – muszą teraz dmuchać na zimne. Najdrobniejsze niezadowolenie z pracy nauczycieli zamienia się w wielki problem, nad którym będą pochylać się rady pedagogiczne na specjalnie zwołanych posiedzeniach.
Wiele rzeczy można odkryć w przepisach prawa oświatowego. Być może zamiast się uczyć i poprzez ciężką pracę zdobywać czwórki i piątki, uczniowi bardziej opłaca się czytać statut i znajdować w nim błędy, a potem domagać się wyższych ocen. W razie czego można postraszyć skargą do kuratorium. Ze strachu nauczyciele od razu będą stawiać wyższe stopnie.
Gdy uczeń z szóstkami nie zda matury
Zaradni uczniowie odkryli, że prawo zabrania wstawiania do dziennika ocen za sprawdzian diagnostyczny, próbną maturę i wiele innych sprawdzianów, które obejmują materiał szerszy niż aktualnie omawiany. Jeśli np. klasówka z polskiego ma zakres szerszy niż jedna epoka, a tak jest zawsze przy próbnych egzaminach maturalnych, ocena nie może być liczona do średniej. To tylko informacja dla ucznia, co czeka go na egzaminie, natomiast nie może mieć wpływu na ocenę na koniec semestru czy roku.
Do dziennika lepiej zatem niczego nie wstawiać, a jeśli już, to w procentach, aby system nie liczył do średniej. Takie jest prawo. Jeśli jakaś szkoła postępuje inaczej, niech się spodziewa kontroli z kuratorium. Lepiej jednak zmienić statut samemu, niż czekać, aż kurator każe.
W szkołach, które już dostosowały statut do prawa oświatowego, uczniowie otrzymują szóstki za kartkówki (sprawdzają wiedzę maksymalnie z trzech ostatnich lekcji) oraz jedynki za próbne egzaminy maturalne. Nauczyciele alarmują, że jedynki ze sprawdzianów nie mają wpływu na średnią, ponieważ są wstawiane do dziennika z wagą zero, natomiast szóstki wpływają bardzo mocno. Dochodzi do tego, że uczeń, o którym wiadomo, że może nie zdać matury (wyniki próbnych egzaminów są fatalne), skończy liceum z wynikiem cztery lub nawet pięć, ponieważ całkiem nieźle radził sobie z drobnymi zadaniami (kartkówkami, pracami domowymi, odpowiedziami ustnymi), a bardzo źle, gdy musiał ogarnąć całość, czyli na próbnych egzaminach.
Nauczyciele powariowali!
Uczniowie umieją zatem mniej, ale po ocenach tego nie widać. Gdyby porównać wyniki obecnych uczniów z wynikami poprzednich roczników, wychodzi, że teraz dzieci uczą się lepiej. System oświatowy zadziałał tak, że ukrył spadek wiedzy i umiejętności spowodowany pandemią i przewagą zdalnego nauczania nad stacjonarnym. Gdybyśmy chcieli pokazać prawdę o poziomie uczniów, musielibyśmy złamać prawo oświatowe: nie stawiać szóstek za 100 proc. Matematycy widzą to tak: kartkówki i rozwiązywanie zadań w domu należy oceniać maksimum na dobry i z wagą „jeden”, sprawdziany z jednego działu niech mają wagę „trzy”, a próbne egzaminy maturalne wagę „pięć”. Celujący byłby zarezerwowany dla finalistów i laureatów olimpiad. Wszystkie oceny należy wstawiać do dziennika i brać pod uwagę przy ocenianiu końcoworocznym. Wtedy dopiero byśmy zobaczyli, jak spadł poziom nauczania w czasie pandemii.
Prawo jednak zabrania czegoś takiego. Piątki i szóstki za kartkówki i prace domowe są wstawiane do dziennika, a jedynki z egzaminu próbnego nie, a raczej zera, bo nieraz uczeń oddaje pusty arkusz. Gdy rodzic ogląda dziennik, widzi, że dziecko ma średnią cztery, a nauczyciel twierdzi, iż z tak pięknymi ocenami może nie zdać matury, a jeśli nawet zda, to szału nie będzie. Rodzic uważa, że nauczyciel upadł na głowę. To za co jest tak wysoka średnia? Dziecko dostaje czwórki i piątki, czasem nawet szóstki, a nauczyciel boi się o maturę? Szkoła, która tak traktuje uczniów, musi być nienormalna. I tak właśnie rodzice oceniają szkołę dziecka. Nauczyciele powariowali: wystawili dziecku czwórkę na koniec półrocza, a obawiają się o jego maturę?
Matura 2023. To będzie rzeź
O rocznik, który przystąpi do matury za kilka miesięcy, ostatni po gimnazjum, trochę się boimy. Wierzymy jednak, że jakoś sobie poradzi. Natomiast prawdziwe przerażenie wywołuje egzamin przyszłoroczny: dla absolwentów liceów po szkole podstawowej. Nauczyciele, którzy wracają ze szkoleń dla egzaminatorów, opowiadają rzeczy, od których włosy stają dęba. Jeśli wymagania egzaminacyjne na 2023 r. się nie zmienią, samo zdanie matury będzie sukcesem, a o wysokich wynikach należy zapomnieć. Mnóstwo osób nie zda tak pomyślanego egzaminu.
To będzie rzeź – mówią coraz bardziej świadomi nauczyciele. Wracają czasy, kiedy nawet uczniowie z najlepszego liceum nie będą zdawać matury. Po kilka osób z każdej klasy na pewno obleje, a w słabszych liceach nawet połowa. Jak jednak mamy to uświadomić uczniom, gdy nie możemy stawiać jedynek za wyniki próbnych egzaminów? Na podstawie ocen znajdujących się w dzienniku można sądzić, że wszyscy dobrze się uczą. Średnie wyniki nauczania mamy przecież rewelacyjne.
Można udawać, że problemu nie ma. Jednak gdy matura 2023 okaże się wielką porażką, rząd zacznie szukać winnych. Możemy być pewni, że Czarnek nie będzie poczuwał się do żadnej odpowiedzialności. Za to z wielką ochotą winą obciąży nauczycieli, bo przecież nie uczniów, którzy – jak wynika z ocen – całkiem dobrze się uczyli. Ponieśli porażkę na maturze, gdyż nauczyciele nie potrafią ani uczyć, ani oceniać.
Tylko nie zwalajcie winy na pandemię. Minister powie, że dał nauczycielom płatne „godziny czarnkowe”, aby nadrobili braki będące skutkiem zdalnego nauczania. Nauczyciele zaś pieniądze wzięli, a roboty nie wykonali. Porażka uczniów na maturze będzie wyłącznie ich winą. Czekajmy więc bezczynnie na maj 2023, a poniesiemy konsekwencje za wszystkie „deformy”, jakie na oświatę sprowadził PiS. Czarnek może sobie dowolnie deformować podstawy programowe, gdyż dobrze wie, że w razie czego będzie to „wina Tuska” i jego popleczników, czyli nauczycieli, którzy nie pokochali PiS. Nie reagując zdecydowanie na pisowskie zmiany w podstawach programowych i wymaganiach egzaminacyjnych, kopiemy dla siebie dołek, w który wszyscy niebawem wpadniemy.
Korepetycje, czyli jak jest naprawdę
Trudno jednak buntować się przeciwko pisowskim zmianom komuś, kto na tym zyskuje. Wprawdzie zmalało wynagrodzenie z powodu Polskiego Ładu, ale za to wzrosły ceny korepetycji. Większość uczniów ma bowiem świadomość, jaka jest prawda o ich umiejętnościach. Piękne oceny w dzienniku to ściema. Można nimi okłamywać rodziców, ale na maturze to nie pomoże. Dlatego uczniowie drzwiami i oknami walą na korepetycje.
Matematycy zapowiedzieli, że jeśli Czarnek podniesie pensum, to oni natychmiast przechodzą na pół etatu. Nie opłaca im się pracować na cały, bo każda godzina w szkole to strata ok. 80 zł. W liceum za lekcję dostają ok. 30 zł, a za godzinę korepetycji wołają już 100 zł i chętnych nie brakuje. „Biorę 250 zł za dwie godziny i mam już komplet uczniów” – chwali się kolega.
Prawdziwe żniwa będą w przyszłym roku szkolnym, gdy do wszystkich dotrze, jak trudną maturę przygotował PiS. „Nie mówcie za mało, bo będziecie żałować” – dogadują się matematycy. Stawiam, że we wrześniu godzina będzie kosztować 200 zł. Szkoda, że wszyscy nie możemy uczyć matematyki. Z takimi stawkami za prywatne lekcje dałoby się w szkole wytrzymać. Niestety większość nauczycieli nie daje korepetycji.