AGNIESZKA MAZURCZYK: Czy pamięta pani, kiedy ostatnio jako naród tak gremialnie rzuciliśmy się, żeby pomagać?
MAŁGORZATA OLASIŃSKA-CHART: Pospolite ruszenie zawsze wynika z wielkich emocji i współczucia. Kiedy ludzie widzą pokazywane przez media obrazy bombardowanych miast, zabitych dzieci, ostrzelanego korytarza humanitarnego, to mobilizują się. To są bardzo silne emocje. One jeszcze nie opadły, docierają do nas nowe obrazy i nowe historie, przyjeżdżają kolejni ludzie.
Poza tym Ukraińcy są nam bliscy kulturowo. Od wielu lat mieszka wśród nas kilkaset tysięcy imigrantów, spotykaliśmy tych ludzi na co dzień jako kierowców, opiekunki, przyjaciół z biura. Wrośli w naszą codzienność. Proces migracji Ukraińców trwał już od dawna, jeszcze przed inwazją Rosji na Ukrainę. My ich znaliśmy wcześniej, poznaliśmy jako ludzi pracujących, którzy wspierają swoich bliskich w Ukrainie. Ukraińcy są częścią naszej społeczności. Poza tym Polacy uważają Ukraińców za najfajniejszych i najsympatyczniejszych sąsiadów, z którymi mamy granicę. Dlatego teraz przyjście z pomocą było dla nas zupełnie naturalne i powszechnie zrozumiałe.
Wciąż jednak upieram się, że sytuacja jest zupełnie wyjątkowa. Zarówno skala tego zrywu pomocowego, jak i doświadczenie, z którym się mierzymy.
Sytuacja zaskoczyła wszystkich. Nie tylko Polaków jako społeczeństwo, ale też samorządy, rząd i organizacje pomocowe. Nikt nie był przygotowany na przyjęcie tak wielu uchodźców. Średnia przepustowość naszych przejść granicznych to ok. 5 tys. ludzi dziennie. Tymczasem teraz granice z Ukrainą przekracza dziennie po kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
Uczymy się pomagania.
Tak. Polacy się uczą, organizacje się uczą, rząd się uczy, uczymy się odpowiedzialnego pomagania. Zbiórki zaczynają być uporządkowane, rozpoznaje się potrzeby ludzi, nie gromadzi się już rzeczy, które są bezwartościowe, a tylko zajmują miejsce w magazynie. Ludzie, którzy proponują uchodźcom z Ukrainy gościnę, robią to coraz bardziej odpowiedzialnie. Wiele osób decyduje się przyjąć kogoś tylko na jedną, dwie noce i gościć np. takie osoby, dla których Polska jest tylko przystankiem, ponieważ jadą dalej, a teraz potrzebują umyć się, przebrać w czyste i suche ubranie, odpocząć w domu, a nie na dworcu.
Co jeszcze w tym procesie pomagania jest ważne?
Patrzmy na ludzi, którzy do nas przyjeżdżają, tak jakbyśmy chcieli, żeby w podobnej sytuacji patrzono na nas. Szanujmy ich godność. Niech każdy z nas sobie wyobrazi, że nagle traci cały swój majątek, musi uciekać, w jednym ręku trzyma najpotrzebniejsze rzeczy, które udało mu się zabrać, a drugą ręką trzyma dzieci. I w tej sytuacji, po przekroczeniu granicy jakiegoś państwa, zamiast ulotki z informacją, jakie ma prawa i z czego ewentualnie może skorzystać, zastaje stertę zużytych ubrań i brak informacji. Tak było np. przy przejściu w Medyce, gdzie widziałam góry ubrań rzuconych po prostu na trawę, część jeszcze w workach. Przy tych hałdach nie było żadnego wolontariusza, nikt niczego nie tłumaczył, nie było żadnej informacji, że można sobie coś z tych rzeczy wybrać. Ludzie przechodzący przez granicę z dużym wstydem grzebali w tych ubraniach. Z kolei na przejściu w Hrebennym, gdzie byłam kilka dni po inwazji, zostawiono na trawniku zgrzewki wody i obok zgrzewki kiełbasy. I też nikt nie stał przy tym, więc nie było wiadomo, czy te rzeczy można brać, czy trzeba za nie zapłacić. Ale też trzeba powiedzieć, że pomoc na granicy bardzo poprawiła się w ciągu ostatnich tygodni, są namioty, wolontariusze, stoliki i uporządkowane produkty.
Czytaj też: Gość w dom. Polacy nie zawsze wiedzą, w co się pakują
Co jeszcze może być grzechem pomocy?
Ludzie chętnie pomagają, chcą to robić, tylko ktoś musi im to zorganizować i powiedzieć, jak to zrobić, żeby było dobrze i żebyśmy tych ludzi nie zawstydzali.
Na przykład w każdym miejscu zbiórki powinno być jasno określone, co zbieramy. Powinny być zrobione listy rzeczy, które dana organizacja przyjmuje. Rzeczy muszą być posegregowane i ułożone. Nie mogą być rzucone w nieładzie. My sami też musimy pamiętać, że zbiórka to nie okazja do przeglądu i czyszczenia naszych mieszkań. Oczywiście na początku zbiórki organizowano w emocjach, ludzie przynosili wszystko, także to, co zalegało im w mieszkaniach, nikt się nie zastanawiał, czy samym uchodźcom te wszystkie przedmioty rzeczywiście są potrzebne. Nieśli, uspokajając w ten sposób swoje sumienie.
Ale rozumiem, że nie wszędzie ta pomoc tak wyglądała.
Oczywiście, są miejsca, w których zorganizowano to naprawdę super. Postawiono namioty, przygotowano kartony z ubraniami, które były posegregowane i podpisane: dziewczynka lat trzy–pięć, wzrost taki, buty takie i takie numery. Obok stał wolontariusz, który grzecznie informował, że można sobie z tych pudeł wybrać rzeczy, że one są za darmo, zachęcał, pytał, czego ludzie potrzebują. Był namiot z pomocą żywnościową, obok którego stał wolontariusz i pytał, co potrzeba, miał siatki i od razu pakował wybrane produkty. Obok stał namiot z przyborami szkolnymi i zabawkami dla dzieci. I tam też stał wolontariusz i od razu pakował w siatkę wszystkie wybrane rzeczy, pluszaki, kredki. Prosta rzecz, a dużo zmienia. Albo operatorzy telefoniczni, którzy rozdają karty SIM. Świetne, to jest bardzo dobra inicjatywa. Lokalna karta SIM to jest rzecz pierwszej potrzeby.
Czytaj też: Miasto tymczasowe w Nadarzynie. Tak się toczy życie prowizoryczne
No dobrze, to jest ten pierwszy etap pomocy, kiedy ludzie przejeżdżają przez granicę i docierają do innego państwa. Potem zaczyna się organizowanie im życia. Jak na tym etapie pomagać, żeby jednocześnie normalnie funkcjonować?
Na początek powinniśmy zastanowić się nad własnymi możliwościami, pod każdym względem. Również psychicznym, ile jesteśmy w stanie dać z siebie w tej sytuacji. Trzeba też jasno komunikować, co możemy zrobić: np. możemy przyjąć rodzinę na tydzień albo dwa, a potem pomóc przy szukaniu nowego lokum. A jeśli ktoś nie lubi dzielić domu z obcymi ludźmi, to powinien to uczciwie powiedzieć i zastanowić się, jak inaczej może pomagać.
Jeśli natomiast przyjęliśmy pod swój dach jakąś rodzinę, to najlepiej od razu wypisać, co mamy do zrobienia i jakie wiążą się z tym zadania: znalezienie mieszkania na stałe, opieka nad dziećmi, zakupy, wizyta u lekarza. Potem trzeba oszacować własne możliwości i zastanowić się, które potrzeby jesteśmy w stanie spełnić, a które musimy zostawić innym. Tak postępują różne organizacje pomocowe. I to, co teraz dzieje się w wielu polskich rodzinach, to jest przeniesienie skali makro na skalę mikro.
Można też skrzyknąć się ze znajomymi, którzy również przyjęli kogoś do swojego domu, i zrobić grafik pomocy. Podobny do rozkładów zadań, które często wiszą w akademikach. Dzielimy się obowiązkami i odpowiedzialnością, tak żeby każdy wiedział, jakie danego dnia ma zadania, np. gotuje obiad dla wszystkich rodzin, ale też po to, żeby ktoś inny wiedział, że tego dnia ma wytchnienie. To bardzo ważne.
Czytaj też: Uchodźcę zatrudnię! Polski rynek pracy czeka szok
To wytchnienie jest potrzebne, bo pomoc na tym etapie jest raczej długofalowa i wymaga innego podejścia. Boję się wzajemnego rozczarowania: nas jako gospodarzy i ich jako gości.
Na pewno zaczną się trudności. Już słychać o problemach z lekarzami, że Ukraińcy mogą się do nich dostać, a Polacy czekają tygodniami, że ukraińskie auta parkują na miejscach, za które my musimy płacić, a oni są z tego zwolnieni, ich dzieci dostały się do przedszkola, w którym dla naszego dziecka nie było miejsca. Ten proces ewoluuje, problemy się pojawią. Bo przestaniemy być na fali uniesienia i emocji, zacznie się normalne życie, a ci ludzie nie znikną, ich problemy nie znikną.
Co dalej?
To, co się teraz dzieje, ten strumień pomocy musi zostać wpuszczony w jakieś ramy systemowego wsparcia, które będą określone za pomocą uchwały Sejmu czy specustawy. To musi zaistnieć. Bo na poziomie indywidualnym przestaniemy już mieć możliwości. Nie otworzymy żłobka ani przedszkola czy szkoły, nie przekształcimy się w lekarzy, nie będziemy psychologami. To musi być rozwiązane na poziomie państwa. I na pewno to się w końcu stanie.
Teraz wciąż jest szacowana skala potrzeb, wciąż ci ludzie płyną. Nie wiadomo, ile osób zostanie w Polsce itd. Nie kontrolujemy nawet ich potrzeb. Nie robimy żadnej kategoryzacji osób, które znajdują się w najtrudniejszej sytuacji społecznej. Na razie tylko liczymy, ile osób tu przyjechało. Tymczasem gdyby już zbierano informacje od rodzin, które przyjęły Ukraińców, np. poprzez jakiś rodzaj ankiety zweryfikowanej za pomocą profilu zaufanego, i gdyby to było już rozwiązane systemowo, od najniższego szczebla, od gminy, powiatu po rząd, bylibyśmy dużo dalej. Na razie mamy informacje o liczbie Ukraińców, jaka do nas trafiła.
Czytaj też: Długa droga po PESEL
Czy to, co się teraz dzieje w Polsce, można określić jako pomoc humanitarną?
To jest wolontariat humanitarny. Dajemy schronienie, żywność, opiekę medyczną osobom, które tego potrzebują. Bez tego te osoby straciłyby zdrowie bądź życie. Wolontariat to długotrwałe zobowiązanie do pomocy. To nie jest jednorazowa pomoc, taka jak np. odrobienie lekcji z dzieckiem, które jest słabsze z matematyki, któremu tłumaczymy równanie i zaraz potem się rozstajemy. Wolontariatem nie jest wrzucenie do puszki pieniędzy ani przeprowadzenie kogoś na pasach. Wolontariat to długotrwałe zobowiązanie do pomocy. My jako społeczeństwo jesteśmy w procesie długotrwałego wolontariatu, na który zgodziliśmy się jako państwo, otwierając granice przed uchodźcami, i jako Polacy, przyjmując tych ludzi do siebie do domów lub pomagając im w inny sposób.
Jesteśmy teraz w momencie trwałego zobowiązania do pomocy. I musimy mieć świadomość, że to jest sytuacja, która nie zmieni się z dnia na dzień. Bo takie sytuacje nie zmieniają się z dnia na dzień. To, co robimy teraz, będzie jeszcze długo trwało, ale w końcu wejdą służby państwa, pomoc międzynarodowa, wejdzie pomoc agend ONZ, UE i wielu innych organizacji. Ten proces już się dzieje, tylko to wymaga czasu.
Czytaj też: Kościoły z pomocą dla uchodźców? Grzech ich nie wykorzystać
Włącz się w pomoc Polskiej Misji Medycznej dla Ukrainy:
- ustaw płatność cykliczną w Twoim banku na działania PMM lub pod tym adresem
- przekaż darowiznę na oficjalnej zbiórce FB dla Ukrainy
- przekaż darowiznę na numer konta Polskiej Misji Medycznej: 62 1240 2294 1111 0000 3718 5444 z dopiskiem UKRAINA
- przekaż 1%, wpisując KRS 0000162022