Społeczeństwo

Polacy pomagają Ukraińcom. Ale co robić, żeby nie zgasł zapał?

Uchodźcy z Ukrainy. Hala Widowiskowo-Sportowa Arena w Poznaniu Uchodźcy z Ukrainy. Hala Widowiskowo-Sportowa Arena w Poznaniu Piotr Skórnicki / Agencja Wyborcza.pl
Jesteśmy w momencie trwałego zobowiązania do pomocy. I musimy mieć świadomość, że sytuacja nie zmieni się z dnia na dzień – mówi Małgorzata Olasińska-Chart, dyrektor Programu Pomocy Humanitarnej Polskiej Misji Medycznej.
Małgorzata Olasińska-ChartArch. pryw. Małgorzata Olasińska-Chart

AGNIESZKA MAZURCZYK: Czy pamięta pani, kiedy ostatnio jako naród tak gremialnie rzuciliśmy się, żeby pomagać?
MAŁGORZATA OLASIŃSKA-CHART: Pospolite ruszenie zawsze wynika z wielkich emocji i współczucia. Kiedy ludzie widzą pokazywane przez media obrazy bombardowanych miast, zabitych dzieci, ostrzelanego korytarza humanitarnego, to mobilizują się. To są bardzo silne emocje. One jeszcze nie opadły, docierają do nas nowe obrazy i nowe historie, przyjeżdżają kolejni ludzie.

Poza tym Ukraińcy są nam bliscy kulturowo. Od wielu lat mieszka wśród nas kilkaset tysięcy imigrantów, spotykaliśmy tych ludzi na co dzień jako kierowców, opiekunki, przyjaciół z biura. Wrośli w naszą codzienność. Proces migracji Ukraińców trwał już od dawna, jeszcze przed inwazją Rosji na Ukrainę. My ich znaliśmy wcześniej, poznaliśmy jako ludzi pracujących, którzy wspierają swoich bliskich w Ukrainie. Ukraińcy są częścią naszej społeczności. Poza tym Polacy uważają Ukraińców za najfajniejszych i najsympatyczniejszych sąsiadów, z którymi mamy granicę. Dlatego teraz przyjście z pomocą było dla nas zupełnie naturalne i powszechnie zrozumiałe.

Wciąż jednak upieram się, że sytuacja jest zupełnie wyjątkowa. Zarówno skala tego zrywu pomocowego, jak i doświadczenie, z którym się mierzymy.
Sytuacja zaskoczyła wszystkich. Nie tylko Polaków jako społeczeństwo, ale też samorządy, rząd i organizacje pomocowe. Nikt nie był przygotowany na przyjęcie tak wielu uchodźców.

Reklama