Egzamin maturalny z języka polskiego na poziomie rozszerzonym z każdym rokiem staje się coraz lepszy. Ma się wrażenie, że jego twórcy wreszcie poczuli bluesa (obecna forma obowiązuje od 2015 r.). Nie ma tu bogoojczyźnianego sosu ani tematów odpowiednich dla dewotek (te mankamenty, niestety, stale obecne są na poziomie podstawowym).
Czytaj też: Ostatnia taka matura. Co otworzy w tym roku drzwi na studia?
Lepiej posłuchać Kazika czy Jarosława Kaczyńskiego?
Na rozszerzeniu są problemy, które potrafią poruszyć młode umysły. I o to przecież chodzi. W tym roku osiągnięto wręcz mistrzostwo, kazano bowiem maturzystom rozważyć problem związku między literaturą a historią (temat pierwszy). Z pozoru brzmi nieciekawie, ale jak się pomyśli o realiach dnia codziennego (otaczają nas informacje i łże-informacje), to aż ciarki chodzą po plecach, takie to interesujące.
Zdający mieli okazję rozważyć, jaką rolę odgrywa literatura w ukazywaniu przeszłości. Z tekstu Bogumiły Kaniewskiej „Doświadczenie historyczne w zapisie literackim”, pierwszej kobiety na stołku rektora Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i błyskotliwej uczonej (wielka brawa za dobór autorki), dowiedzieli się, że więcej prawdy historycznej może być w groteskowych dziełach Witkacego niż niby-dokumentach epoki. Chociaż autor utworu literackiego dokonuje estetyzacji przekazu dziejowego, jest to nic w porównaniu z tym, jak przekłamywać historię może twórca dokumentu. Gdyby nie literatura, moglibyśmy nie mieć świadomości, że jesteśmy karmieni łże-historią, a nie prawdą o przeszłości. Szatańsko to inteligentne i jakże aktualne.
Tekst dany tegorocznym maturzystom to niewielki fragment doskonałego eseju prof. Kaniewskiej. Kto go zna, rozumie jeszcze bardziej, że to nie jest akademicka paplanina o sprawach, które nikogo nie obchodzą, lecz sprawy ważne, za którymi kryje się współczesna polityka, partyjna ideologia, manipulacja faktami przez rządowe media, że aż miło. Młodzież już teraz pyta, dlaczego nie ma jednej historii Polski, lecz są ich dziesiątki, często sprzecznych i wzajemnie się wykluczających. Po jakie źródło sięgnąć, aby dowiedzieć się, co naprawdę teraz się dzieje? Po monolog liryczny czy po wykład polityczny? Lepiej posłuchać Kazika czy Jarosława Kaczyńskiego? Uwierzyć Oldze Tokarczuk czy Andrzejowi Dudzie?
Czytaj też: Na maturze łatwiej już nie będzie. PiS ma bat na uczniów
Może Witkacy powie nam prawdę
Uczennice, które dzisiaj pisały maturę rozszerzoną z języka polskiego, niezwykle mądre intelektualistki i zarazem społeczne aktywistki, przybiegły powiedzieć, co napisały i czego nie napisały, bo bały się reakcji egzaminatorów (czyżby wracała autocenzura?). Dawno nie było takiego poruszenia w szkole. A przecież w poprzednich latach w arkuszu maturalnym był tekst Umberta Eco o pięknie (również duże brawa za wprowadzenie takiego autora na maturę), była rozprawa niemieckiego uczonego Wolfganga Kaisera o grotesce, był wywód Józefa Tischnera o tragedii, jakiej nie sposób uniknąć w tym świecie. Nigdy jednak nie było tekstu, który tak bardzo wpisywałby się w bieżące problemy Polaków. Nie mamy zaufania do przekazu historycznego, nie mamy zaufania do przekazu medialnego, chwytamy się literatury jak ostatniej deski ratunku. Może Witkacy powie nam prawdę o świecie, może Tokarczuk albo Kazik.
Nie chcę interpretować eseju Kaniewskiej, zrobili to doskonale uczniowie i uczennice. Każdy po swojemu. Jedni polemizowali z panią rektor, powołując się na Freuda, inni sięgali po Camusa, a jeszcze inni po Mrożka. Jeśli literatura może mówić prawdę o historii, to tym bardziej psychologia oraz filozofia. Taką postawę zaprezentowali humaniści z mojego liceum. Sporo było odniesień do współczesności. O wojnie w Ukrainie prawdę powie nie polityk, nie urzędnik państwowy, nie minister ani ambasador. Trzeba by iść do teatru, może jeszcze raz obejrzeć mickiewiczowskie „Dziady”, może posłuchać U2 w kijowskim metrze i próbować zrozumieć, co tu się wyprawia. Chciałbym te wszystkie wypracowania uczniowskie przeczytać – to również może być niezły dokument poświadczający, jak rzeczywistość postrzegają młodzi.
Czytaj też: 400 zł tygodniowo za korepetycje. Kogo w Polsce na to stać?
Tetmajer, Różewicz i konteksty
Komu nie leżała tematyka dialogu, jaki literatura uprawia z historią, mógł wybrać temat drugi i napisać interpretację porównawczą pary wierszy. Tu również twórcom arkusza maturalnego udało się wznieść na wysokość Himalajów. Naprawdę dobre teksty poetyckie zostały zestawione, dały młodzieży pole do popisu: „Godzina tworzenia” Kazimierza Przerwy-Tetmajera i „Próbowałem sobie przypomnieć” Tadeusza Różewicza. Poeci znani, utwory nieco mniej, wszystko więc pasuje. Matura z języka polskiego powinna być tak skonstruowana, aby uczeń nie czuł zawodu, że lekcje na nic mu się nie przydały, bo i tak nie zna autorów. Egzamin powinien zawierać treści nieznane, ale znanych twórców. To wystarczające wyzwanie.
Poprzeczka wymagań nie została powieszona ani za nisko (banalne teksty), ani za wysoko (kompletnie nieznani autorzy). Maturzyści opowiadali dzisiaj, że jak tylko zobaczyli Tetmajera, od razu przyszły im do głowy liczne konteksty (modernizm, dekadentyzm), a wtedy wiersz interpretuje się niejako sam. Jak z płatka poszło im również z Różewiczem (jeszcze więcej kontekstów). Gdy się wie, o czym należy pisać, można całą uwagę poświęcić na pomysłową formę, oryginalny styl, błysnąć – a o to przecież chodzi na egzaminie na poziomie rozszerzonym, żeby pokazać umiejętności wyższego rzędu.
Czytaj też: Duda wetuje lex Czarnek. Ale nie popadajmy w euforię
PiS łapska pakuje tam, gdzie jest wolność myślenia
Widać, że arkusz na egzamin z języka polskiego na poziomie rozszerzonym robią fachowcy. Nie tylko profesjonaliści, ale też mądrzy ludzie, którzy wiedzą, że najgorsze, co można zrobić nastolatkom, to ich upupić bogoojczyźnianymi tematami. Za poziom rozszerzony odpowiada na pewno całkiem inna ekipa niż za poziom podstawowy. Widać różnicę w filozofii myślenia i w sposobie traktowania zdających.
Szkoda więc, że ta formuła egzaminu – polemika z autorem dobrego eseju (temat 1) lub interpretacja porównawcza poezji (temat 2) – nie będzie kontynuowana. To ostatnia taka matura. Gdy udało się wypracować sensowną formułę egzaminu na poziomie rozszerzonym, w ministerstwie podjęto decyzję o zmianie. Młodzież nie będzie więc polemizować z uczonym – Umbertem Eco, Józefem Tischnerem czy Bogumiłą Kaniewską – ani interpretować wartościowej poezji. Będzie odpowiadać na pytania (od 2023 r. pojawi się test sprawdzający wiedzę) oraz pisać wypracowanie w oparciu o ścisłe wytyczne, czyli jak minister każe. PiS swoje łapska pakuje tam, gdzie do tej pory panowała wolność myślenia. Matura rozszerzona z języka polskiego zostaje, ale na krótkim łańcuchu. Jak siermiężnie będzie to wyglądało, zobaczymy być może już za rok.