Społeczeństwo

Cynizm władzy uderza w dzieci z trudnych domów. Czasem ze skutkiem śmiertelnym

Nowelizacja ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej Nowelizacja ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej Ben Wicks / Unsplash
Ministerstwo rodziny ma świadomość, że piecza zastępcza jest w kryzysie. A właściwie to nie jest już kryzys, ale zapaść – mówi Anna Krawczak, mama adopcyjna i biologiczna, badaczka adopcji i pieczy zastępczej.

AGATA SZCZERBIAK: Cieszy się pani na nową ustawę o rodzinach zastępczych?
ANNA KRAWCZAK: Cieszę się z tego, że nowelizacja w ogóle powstaje, bo jest nam obiecywana od szeregu lat. Za czasów wiceministra rodziny Bartosza Marczuka (2015–18) powstał bardzo dobry projekt nowelizacyjny, który – oczywiście – uległ dyskontynuacji.

Ale chyba najważniejszą cechą projektu, który trafił teraz do Sejmu, jest niespójność. W niektórych obszarach ustawa jest progresywna, ustanawia np. rejestr dzieci i rodzin zastępczych. Na przykład dziś nikt nie wie, ile dokładnie jest wolnych miejsc w rodzinach zastępczych, w jakich powiatach są te wolne miejsca, czemu nie umieszcza się w nich dzieci. Dużo uwagi i analizy włożono w opracowanie rejestru, i zrobiono to w sposób przemyślany, nikt nie zarzuci, że po łebkach. To z jednej strony. A z drugiej mamy zapis o podniesieniu wynagrodzenia dla rodziny zastępczej zawodowej do 3,1 tys. zł, czyli aktualnej pensji minimalnej. Tymczasem wiemy, że ustawa wejdzie w życie rok później. Świadczenia na dzieci drastycznie spadły; są one nominalnie niemal takie same od jedenastu lat, ale od 2011 roku dwukrotnie wzrosło minimalne wynagrodzenie i trzykrotnie podniosła się inflacja. W 2011 roku świadczenie na dziecko w rodzinie zastępczej wynosiło 76 proc. pensji minimalnej, zaś w 2022 roku wynosi 38 proc. wartości pensji minimalnej. Oznacza to, że poziom wsparcia państwa dla dzieci w pieczy jest realnie dwa razy niższy niż 10 lat temu.

Ani słowa nie ma na ten temat w nowelizacji.
Ministerstwo ma świadomość, że piecza zastępcza jest w kryzysie. A właściwie to nie jest już kryzys, ale zapaść. Prawdziwa, głęboka zapaść. Rodziny zastępcze wymierają, jest ich co roku coraz mniej i w związku z tym powstają nowe domy dziecka. I to jest taki moment, który w zasadzie uniemożliwia deinstytucjonalizację systemu, którą ministerstwo deklaruje. Bo nie da się robić deinstytucjonalizacji w pieczy, jeśli nie ma miejsc w rodzinach zastępczych. A nie może być nowych miejsc w rodzinach zastępczych, jeśli prowadzenie rodziny zastępczej zaczyna coraz bardziej przypominać ofertę dla rentierów.

Deinstytucjonalizację ministerstwo chce realizować m.in. zapisem, że nowy dom dziecka może być zbudowany wtedy, jeśli liczba miejsc w pieczy instytucjonalnej na terenie powiatu nie wzrośnie. Czyli, tłumacząc to językiem zrozumiałym dla przeciętnego odbiorcy, jest to komunikat w rodzaju: możecie sobie stawiać nowe placówki, jeśli przekształcicie jeden duży dom dziecka w domki jednorodzinne. Wtedy liczba miejsc w pieczy nie wzrośnie, na to nie pozwalamy, oj nie. Ale zaraz potem jest furtka, która brzmi: „chyba że jest to umotywowane szczególnymi potrzebami lokalnymi”. Co to oznacza? Oznacza, że jeśli powiatowi zależy i uważa, że to potrzebne, to jednak można budować nową placówkę. A z pewnością będzie to potrzebne, skoro rodziny zastępcze odpływają z systemu.

Widać, że w ministerstwie, nomen omen, rodziny nie ma kogoś, komu naprawdę zależałoby na losach dzieci, kto rozumiałby mechanizmy rządzące pieczą nie tylko rodzinną, ale też instytucjonalną. Kto miałby do tego serce. To, co jest dziś, to jest takie szpachlowanie pęknięć w ścianach, które powstają w wyniku przesunięć gruntu. Przez miesiąc będzie ładnie, akurat żeby zrobić zdjęcia w nowo wyremontowanym obiekcie, a potem wracamy do punktu wyjścia i jest tylko coraz gorzej.

Może problem z reformą pieczy zastępczej tkwi w założeniu, że dziecko, wcześniej czy później, należy oddać rodzinie biologicznej. Czasem takie reintegracje są przeprowadzane po raz trzeci, czwarty, z tragicznym zakończeniem. Słyszy się o takich historiach.
To kwestia, o której wszyscy zgodnie milczymy. Na podstawie danych z raportów o wykonaniu ustawy o wspieraniu pieczy zastępczej, można wyliczyć, że poziom nieudanych reintegracji w Polsce wynosi ok. 30- 40 proc. Czyli 30-40 proc. dzieci, które oddano do biologicznych rodzin, wraca z powrotem do systemu. Ja uważam, że to niepełna liczba. Żeby uznać ją za wiarygodną, musielibyśmy wierzyć, że pracownicy pomocy społecznej, sąsiedzi oraz sam system są na tyle reaktywni, że kiedy dziecku po powrocie do rodziny znowu zaczyna się dziać krzywda, zostaje udzielona pomoc. W Polsce jest też tak, że jak dziecko kończy 18 lat, to znika z urzędniczego radaru, a reintegracja i tak może być nieudana, dzieci dalej będą przechodziły przez zakłady poprawcze, wcześniej młodzieżowe ośrodki wychowawcze, albo, będąc już głęboko zdemoralizowane, zostaną zauważone przez system, ale już więzienny. Jeśli dążymy do tego, żeby dzieci wracały do biologicznych rodziców, to nam jako społeczeństwu nie zależy, żeby przyznać się do błędnej decyzji.

A naprawdę nie jest sztuką powiedzieć, że dziecko wróciło do domu. Jak pokazują badania, schody zaczynają się, kiedy okazuje się, że osiągnięta zmiana była krótkotrwała. Rodzice czy też bliscy dziecka czują, że systemowy radar skierował się w inną stronę, przestał im świecić prosto w oczy, więc wracają do starych nawyków. Wiemy też z badań brytyjskich, że przemoc wobec dzieci eskaluje. Mówiąc obrazowo, o ile za pierwszym razem dziecko, które trafia do systemu, ma rozległe siniaki i ślady przypaleń po papierosach, to za drugim razem znajdzie się już na OIOM-ie. Z różnych powodów ideologicznych nie bardzo sprzedaje się myśl, że rodzina może nie być najbezpieczniejszym miejscem dla osób, które w niej są – nie tylko dla dzieci, ale także dla kobiet. Rządzący uznają, że mówienie o tym byłoby policzkiem dla wartości rodzinnych. Bo fakt, dla większości dzieci rodzina jest bezpiecznym miejscem. Ale my nie mówimy teraz o większości dzieci, tylko o tym 1-2 proc. dzieci, dla których rodzina bywa miejscem bardzo niebezpiecznym, czasami śmiertelnie niebezpiecznym.

Przypominam też, że cały czas nie mamy ustawy o analizie przypadków krzywdzenia dzieci ze skutkiem śmiertelnym, o co Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę apeluje od lat. Prace nad nią były zaawansowane, zadeklarowaliśmy politycznie i społecznie, że sprawa jest pilna, ale potem włożyliśmy ją do zamrażarki, a kolejne dzieci giną.

Czy znamy pełną skalę krzywd dzieci w Polsce? Mamy takie dane?
W posiadaniu takich danych jest na pewno Mikołaj Pawlak, rzecznik praw dziecka, a wiadomo to z jego własnej wypowiedzi z obrad komisji polityki społecznej i rodziny z dnia 08 czerwca 2021. O ile przypadków krzywdzenia ze skutkiem śmiertelnym jest około 20-30 rocznie, to zgodnie ze słowami rzecznika rocznie w Polsce wydarza się ok. 1000 spraw dotyczących zabójstw dzieci, usiłowania zabójstw i spowodowania ciężkich uszczerbków na zdrowiu, czyli pobicia i maltretowania.

Cieszę się, że RPD ma dostęp do takich informacji, ale nie rozumiem, dlaczego nie ma do nich dostępu społeczeństwo. To nie jest informacja, którą można zachować tylko dla siebie i wspominać o niej podczas posiedzeń, które oczywiście są publiczne i transmitowane w sieci, ale docierają do niewielkiej grupy. Powinniśmy wiedzieć, jaka jest skala tego zjawiska, ale także mieć dostęp do analizy mechanizmów, które doprowadzają do przemocy rodziców wobec dzieci. Przecież część spośród tych dzieci, które straciły życie z rąk najbliższych, znajdowało się pod opieką rodziców, którzy nie tylko byli beneficjentami pomocy społecznej, ale mieli swoich kuratorów. Inne ponownie wróciły do rodziny biologicznej. To przypadek Blanki z Olecka, która w rodzinie zastępczej była niemalże od samego urodzenia. Sąd zadecydował jednak o tym, że ma wrócić do matki biologicznej. Dwa miesiące później dziewczynka już nie żyła.

Nowelizacja proponuje, żeby rodziny zawodowe zarabiały co najmniej 3,1 tys. zł brutto na śmieciówce. Dzięki tej zmianie powiatowe centra pomocy rodzinie zaczną być szturmowane przez kandydatów na rodziców zastępczych?
To jest utrwalenie status quo, to niczego nie zmienia. Zresztą w uzasadnieniu do tej nowelizacji otwartym tekstem napisano, że wspomniana podwyżka nie wygeneruje nadmiernych kosztów, bo większość powiatów już i tak podniosła swoje stawki. Trudno sobie zresztą wyobrażać, by w 2022 r. jakikolwiek powiat, który chce udawać, że buduje rodzinną pieczę zastępczą, mógł oferować rodzinie zastępczej zawodowej 2 tys. brutto. Większość powiatów już teraz oferuje więc zawodowym rodzinom zastępczym wynagrodzenie minimalne brutto, na śmieciówce, z ustawową kwotą świadczenia na dziecko w rodzinie zastępczej. Zachodzę w głowę, jakim cudem ta nowelizacja ma zmienić cokolwiek w rodzinnej pieczy zastępczej, poza solidnym dobiciem jej łopatą i uklepaniem ziemi. Uczciwiej byłoby wprowadzić nowelizacją przepis, że do systemu zapraszamy tylko tych kandydatów na rodziców zastępczych, którzy startują z pułapu stanowisk dyrektorskich lub prezesury. Najlepiej w spółkach skarbu państwa.

Jak opisać, czym zajmują się rodzice zastępczy? Jakiego rodzaju to jest praca?
Niebywale obciążająca. Nie ma od niej urlopu, jest wykonywana 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu, ponieważ pracuje się we własnym domu. To ma swoje olbrzymie korzyści z punktu widzenia dziecka, które może być w domu, w rodzinie. Rodzice zastępczy wykonują pracę terapeutyczną, o której nikt nigdy głośno nie mówi, ona nawet nie jest zapisana w ustawie. To jedna strona medalu. Z drugiej strony koszty emocjonalne dla rodziców są niebotyczne. Brakuje chwili wytchnienia, urlopy są zarezerwowane dla rodzin zawodowych, a nawet tam to jedynie często zapis na papierze, bo brakuje rodzin pomocowych, które mogłyby przez dwa tygodnie w roku zaopiekować się w zastępstwie dziećmi. W konsekwencji są takie rodziny zawodowe, które od dziesięciu lat nie były na urlopie. One wyjeżdżają na wakacje, owszem, z dziećmi, ale to nie zmienia faktu, że każdy człowiek potrzebuje dnia, weekendu, tygodnia samotności, z drugą dorosłą osobą, żeby się zdystansować i odpocząć. Jest ogromne przyzwolenie na to, by wyczerpywać i wyzyskiwać rodziców zastępczych. Proponujemy im stawkę absolutnie urągającą i nieopłacalną. To stawka, za którą nie da się przeżyć, i na dodatek robimy to w warunkach umowy śmieciowej. Nowelizacja nad tymi wszystkimi kwestiami przechodzi gładko, tak jakby resort rodziny nie zdawał sobie sprawy ze skali problemu, ale zdaje sobie doskonale, chociażby dzięki apelom, które są podnoszone od lat.

System potrzebuje nie korekty, ale rewolucji w myśleniu o rodzinnej pieczy zastępczej, jako zadaniu dorywczym, które można sobie wziąć między jednym zobowiązaniem i drugim. Taka jest idea niezawodowej rodziny zastępczej – jako rozwiązania dla rodziny lub osoby, która wychowuje swoje dzieci albo dzieci nie ma wcale, czuje, że ma w życiu przestrzeń na przyjęcie dziecka, ale nie traktuje tego jako swojego zadania życiowego, bo chce być aktywna zawodowo. To sytuacja wielu osób w Polsce. Co ma jednak zrobić osoba, u której zostaje umieszczone dziecko dwuletnie? Albo które ma orzeczenie o niepełnosprawności? To oczywiste, że jedno z rodziców niezawodowych musi wtedy zrezygnować z pracy, nie dostając za pracę z dzieckiem żadnego wynagrodzenia, a państwo udaje, że tego nie widzi.

Takie też było pani doświadczenie?
Jako niezawodowa rodzina zastępcza dostaliśmy wraz z mężem pod opiekę dzieci w wieku rok i dwa lata. Mój mąż zrezygnował z pracy, żeby zajmować się dziećmi. Mój organizator przyjął to do wiadomości, zgadzał się z naszą decyzją, za czym oczywiście nie poszły żadne środki, bo ustawa ich nie przewiduje. Dużo mówi się o tym, że dzieci, które trafiają do pieczy zastępczej, wymagają olbrzymich nakładów – pracy, wysiłku, terapii, modelowania, rehabilitacji. To jest jedna z rzeczy, które trzeba brać pod uwagę, kiedy się myśli o projektowaniu tego systemu. Jeśli ktoś tego nie robi, to albo się na tym nie zna, albo jest cyniczny. Jeśli się nie zna, to nie jest jeszcze najgorszy scenariusz. Jeśli natomiast jest cyniczny, to liczy, że bez żadnej zmiany ten Titanic będzie wprawdzie nabierał wody i ostatecznie zatonie, ale przynajmniej do ostatniej chwili pokład będzie wyglądał elegancko i orkiestra nie skończy grać. Cynizm tego podejścia dla mnie jest nieakceptowalny, zwłaszcza że to nie jest cynizm, który uderza w dorosłych. On uderza w dzieci, bo coraz więcej małych dzieci, kilkuletnich, będzie w konsekwencji trafiać do domów dziecka. W 2020 roku w domach dziecka przebywało 1633 dzieci poniżej 6 roku życia, w tym 184 niemowląt. Wbrew zapisom ustawowym, zgodnie z którymi wszystkie dzieci młodsze niż dziesięcioletnie powinny być umieszczane w rodzinach zastępczych. Nie ma wobec tego żadnej alternatywy.

Ale poza wszystkim, co powiedziałam, to chcę podkreślić, że bycie rodziną zastępczą jest moim zdaniem najpiękniejszą rzeczą, jaka może się w życiu zdarzyć. To najbardziej wdzięczne, gratyfikujące i przynoszące sens zadanie. Kto raz wszedł do tej rzeki będzie za nią tęsknić. Ja tęsknię, choć mam doskonale zracjonalizowane powody, dla których nie wolno mi tego zrobić kolejny raz.

***

Anna Krawczak – mama adopcyjna i biologiczna, badaczka adopcji i pieczy zastępczej, członkini interdyscyplinarnego Zespołu Badań nad Dzieciństwem UW, wieloletnia przewodnicząca Stowarzyszenia na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji „Nasz Bocian”, konsultantka społeczna WHO w dziedzinie niepłodności, związana z Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną