To wcale nie jest zły akt prawny – mówi Cezary Wyszyński, prezes fundacji Viva! – Wprowadza unikalny na świecie przepis, dzięki któremu organizacje broniące praw zwierząt mogą stawać w sądach w ich imieniu jako oskarżyciele posiłkowi. Takie rozwiązanie wzmacnia procesową pozycję pokrzywdzonych czworonogów i poprawia jakość ewentualnych apelacji od wyroków za przestępstwa przeciwko zwierzętom.
– Prokuraturze przecież nie zawsze się chce, nam chce się zawsze – dodaje Cezary Wyszyński. – Ustawa i prowadzone przez organizacje kampanie społeczne przyczyniły się do uwrażliwienia społeczeństwa, co zwiększyło wykrywalność przestępstw – dodaje adwokat Katarzyna Topczewska. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że bardzo dużo mieszkających w Polsce zwierząt jest wyjętych spod ochrony tej ustawy.
Czytaj też: Kocie kawiarnie. Czy tu na pewno o miłość do zwierząt chodzi?
Wyjęci spod prawa
– Ustawa o ochronie zwierząt nie chroni wszystkich w równym stopniu dlatego, że odrębne akty prawne dotyczą zwierząt gospodarskich – wyjaśnia Angelika Kimbort, radczyni prawna w fundacji Otwarte klatki. – Te przepisy dopuszczają np. trzymanie zwierząt w klatkach, co uniemożliwia im realizację potrzeb gatunkowych. Dlatego warto pamiętać, że w Polsce, mimo zagwarantowanej prawem ochrony, miliony naszych młodszych braci codziennie cierpi.
Pierwsza taka duża kategoria „wyjęta spod prawa” to zwierzęta futerkowe. Jak wynika z badań zleconych przez fundację Otwarte klatki, ponad 70 proc. Polaków opowiada się za likwidacją takich hodowli. Lisy, norki, szynszyle i inne zwierzęta całe krótkie życie spędzają w małych klatkach. Ministerstwo Rolnictwa określiło warunki minimalne dla lisów, czyli 1 m kw. na dwa zwierzątka. Jakichkolwiek potrzeb gatunkowych w takim miejscu nie sposób zrealizować. Dodatkowo np. norki są zwierzętami lądowo-wodnymi i pływanie, obok jedzenia, to dla nich sprawa najważniejsza.
Sposób uśmiercania tych zwierząt jest absolutnie nieludzki. Żeby nie poplamić krwią futra, lisom wsadza się pręty w odbyt i gardło, a następnie podłącza do prądu. Norki natomiast wrzucane są żywcem do małych komór gazowych, a pracownik fermy przez okienko ustala, czy już nie żyją. Uśmiercanie zwierząt odbywa się na oczach innych, czekających na egzekucję. Widzą, co się dzieje, i przeżywają koszmarny stres.
Hodowca zwierząt futerkowych Szczepan Wójcik w rozmowie z Radiem Maryja w czerwcu mówił, że zakaz hodowli zwierząt futerkowych jest „ciągłą próbą realizacji ideologii stawiania zwierząt wyżej niż ludzi”, i zarzucił, że „likwidacja ferm futrzarskich to uderzenie w polską gospodarkę”. Warto tu przypomnieć, że w 13 krajach europejskich hodowla zwierząt futerkowych jest już zakazana (m.in. w Wielkiej Brytanii, Austrii czy Czechach), a w innych jest obwarowana rygorystycznymi przepisami. Organizacje pozarządowe zbierają podpisy pod inicjatywą zakazu hodowli zwierząt futerkowych w całej Unii.
Czytaj też: Futra polską racją stanu? Pod Radomiem powstanie giełda skór
Rytualnie, ale nie brutalnie
Kolejna kategoria, która się wymyka ustawie o ochronie zwierząt, to ubój rytualny. – W momencie podcięcia gardła zabijanego bydła organizm broni się, żeby nie stracić krwi. Tętnice i żyły kurczą się mimowolnie, krew dłużej płynie, mózg dłużej pracuje i zwierzę jest świadome tego, co się z nim dzieje – tłumaczy Cezary Wyszyński. – Śmierć mózgu może nastąpić nawet po jednej minucie lub dłużej, czyli aż tyle może trwać świadoma agonia.
Rytualne zabijanie nie musi być aż tak okrutne, nie musi przynosić koszmarnego cierpienia i świadomej agonii. Nawet w krajach muzułmańskich coraz częściej wykonuje się je w formie symbolicznej. Uśmiercanemu w ten sposób zwierzęciu podcina się tętnicę szyjną, tym samym istota obrzędu jest wykonana, ale zaraz potem zwierzę się ogłusza i zabija. Taka forma stosowana jest coraz częściej w krajach Unii.
Ubój rytualny to jednak przemysł, pieniądze, wreszcie lobby umiejące wywierać nacisk na ustawodawcę. W Polsce 10 grudnia 2014 r. Trybunał Konstytucyjny uznał wyższość religijnego obrzędu nad cierpieniem zwierząt i wyłączył zwierzęta rzeźne spod ochrony ustawy. Nie zalecił, żeby ubój rytualny cywilizować. Tylko pięcioro sędziów zgłosiło zdania odrębne: Teresa Liszcz, Wojciech Hermeliński, Stanisław Rymar, Piotr Tuleja i Sławomira Wronkowska-Jaśkiewicz.
Czytaj też: Czy istnieją prawa zwierząt?
„Piątka dla zwierząt” zamrożona
Zakaz hodowli zwierząt futerkowych czy uboju rytualnego (z wyjątkiem potrzeb związków wyznaniowych, ale już nie na eksport) miała wprowadzić tzw. piątka dla zwierząt zaproponowana wczesną jesienią 2020 r. przez Jarosława Kaczyńskiego, który od lat kreował się na miłośnika zwierząt. Przewidywała też wsparcie policji przy interwencjach, jeśli organizacje broniące praw zwierząt o to się zwrócą, zakaz trzymania zwierząt w cyrkach, prowadzenia prywatnych schronisk, trzymania ich na łańcuchach i w kolczatkach.
Projekt przyniósł jednak protesty, przede wszystkim rolników, przedsiębiorców związanych z produkcją rytualnie pozyskiwanego mięsa i hodowców zwierząt futerkowych. Planowane zwiększenie kompetencji organizacji broniących praw zwierząt doprowadziło do furii część rolników. Perspektywa, że do ich gospodarstw w każdej chwili może wejść kontrola w asyście policji, omalże postawiła kosy na sztorc.
Trudno dziś powiedzieć, czy Kaczyński przeszacował swoją siłę i pozycję, czy wrzucił piątkę pod dyskusję jedynie z powodów wizerunkowych. Debata w Sejmie była ostra, niekiedy w poprzek podziału władza–opozycja, głośno za ubojem rytualnym opowiadał się lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz. Tąpnięcie zanotowano w samym PiS, bo za ustawą nie głosowało aż 75 posłów Zjednoczonej Prawicy. W efekcie złamania woli prezesa 15 posłów zawieszono w prawach członka partii (kilka tygodni później oczywiście odwieszono). Stanowisko ministra rolnictwa stracił Jan Krzysztof Ardanowski.
Znowelizowana Ustawa o ochronie zwierząt trafiła do Senatu. Po trwającej cały dzień debacie izba wyższa wykreśliła ograniczenia w uboju rytualnym kurcząt, zezwoliła na hodowlę zwierząt futerkowych do 1 lipca 2023, a na ubój rytualny do 31 grudnia 2025 r. Poprawki Senatu do tej pory nie były głosowane, projekt leży w zamrażarce.
W czerwcu 2022 r. Zieloni złożyli w Sejmie nowy projekt ustawy o zakazie hodowli zwierząt futerkowych, który powstał przy udziale Otwartych klatek. Mec. Kimbort podkreśla, że dotyczy tylko futer, bo w tym kształcie będzie łatwiej go przepchnąć. Łączenie tego zakazu z ubojem rytualnym skończyłoby się kolejną porażką. Jej zdaniem proponowane rozwiązanie naprawi wszystkie błędy, które miała „piątka dla zwierząt”. Są przewidziane np. rekompensaty dla hodowców i pracowników ferm futrzarskich oraz długi okres dostosowawczy, bo aż do 2027 r.
Czytaj też: Co zostało z „piątki dla zwierząt”
Po pierwsze: wiedzieć
W ustawie zapisano także, że temat zostanie uwzględniony „w podstawie programowej kształcenia ogólnego”. W teorii lektura może krzepić: dzieci i młodzież mają uczyć się szacunku i zrozumienia dla czworonogów. Mają dowiedzieć się, że podobnie jak ludzie odczuwają emocje, są wrażliwe, wymagają troski i opieki. I zapewne w wielu szkołach ta podstawa jest realizowana.
Ale jak to wszystko pogodzić z postawą ministrów rządu PiS? Szef resortu rolnictwa Henryk Kowalczyk mówił w zeszłym roku wprost, że „żyjemy w czasach nadmiernej empatii wobec zwierząt”. Minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek cytuje z Biblii: „czyńcie sobie ziemię poddaną”. Z kolei wiceminister Tomasz Rzymkowski powiedział niedawno, że „nie ma czegoś takiego jak prawa zwierząt, bo zwierzęta nie mają zdolności do czynności prawnych”. To kompletna bzdura, gdyż dzieci do 13. roku życia też nie mają zdolności do czynności prawnych, a przecież prawa mają. Ponadto taki przekaz buduje szkodliwą narrację, sprzeczną z podstawą programową.
Postawy proekologiczne obecna władza często określa jako „lewactwo” i przekonuje, że człowiek jest uprawniony do dowolnego traktowania przyrody. W tej antyekologicznej ideologii władzę wspiera część katolickich hierarchów, w tym choćby abp Marek Jędraszewski sprzeciwiający się „humanizowaniu praw zwierząt”.
Czytaj też: Zwierzęta domowe. Czy to w ogóle etyczne?
Zwierzęta na wokandzie
– Na początku łatwo nie było – przyznają przedstawiciele organizacji broniących praw zwierząt, którzy zgodnie z ustawą występują w sądach. Niektórzy sędziowie wydawali się niezadowoleni, że kazano im orzekać w spawie psów i kotów, jakby to miało uwłaczać powadze sądu. Przewodniczący wydziałów przekazywali sprawy o przestępstwa przeciwko czworonogom tym sędziom, którzy sami mieli psy lub koty w domach, licząc na większe zrozumienie problemu.
Ale prawdziwy kłopot pojawił się, gdy poszło o zwierzęta hodowlane. W 2015 r. organizacja broniąca praw zwierząt złożyła w prokuraturze doniesienie o znęcaniu się nad karpiami. Pracownicy marketu trzymali żywe ryby bez wody, a kupującym pakowali je do plastikowych toreb, także bez wody. Wszczęcia śledztwa odmawiała dwukrotnie prokuratura, sprawa zgłoszona przez organizację chroniącą zwierzęta zakończyła się uniewinnieniem. I dopiero kasacja wniesiona do Sądu Najwyższego przyniosła skutek. 13 grudnia 2016 r. SN orzekł, że ryby mają prawo do traktowania zgodnego z potrzebami gatunkowymi, więc przetrzymywanie ich bez wody stanowi przestępstwo.
Ale problem w sądach wciąż istnieje. Wielu ludzi ma w głowie stare przekonanie, że „to tylko zwierzę”. Wyroki często są zbyt łagodne, orzekane w zawieszeniu, co dla przestępców nie stanowi poważnej dolegliwości. – Policjantów, prokuratorów i sędziów trzeba szkolić, aby nie bagatelizowali przestępstw popełnianych na zwierzętach – mówi adwokatka Katarzyna Topczewska. – Istniejące przepisy dają szerokie możliwości, np. odseparowania ofiary od sprawcy czy karania. Wciąż nawet za najbardziej brutalne przestępstwa zapadają kary w dolnym ustawowym zagrożeniu, choć sankcja może sięgnąć pięciu lat pozbawienia wolności. A sędziowie mogą przecież orzekać liczne środki karne, takie jak nawiązka do 100 tys. zł czy zakaz posiadania zwierząt.
Łagodne działanie niektórych sądów ma negatywne skutki nie tylko wobec sprawców przestępstw, bo de facto czują się nieukarani. Ma też negatywne skutki społeczne, bo w eter idzie przekaz, że przestępstwo przeciwko zwierzęciu to nie jest aż taka ważna sprawa.
Czytaj też: Zwierzę też człowiek. Największa rewolucja dotyczy emocji
Bilans ćwierćwiecza
Udało się zrobić sporo. Przede wszystkim pobudzić społeczną wrażliwość – ludzie reagują, rezygnują z produktów, które przy powstawaniu generują cierpienie zwierząt. Wielu konsumentów świadomie wybiera np. jajka od kur z wolnego wybiegu. Coraz częściej wiemy, że zwierzęta czują, myślą, cierpią i kochają. – Na wsi też jest zdecydowanie lepiej – mówi Andrzej Łokieć, mieszkaniec Głęboczka, wioski w województwie podlaskim. – W mojej okolicy psów na krótkich łańcuchach już nie ma. Ja ze swoim chodzę na długie spacery. Poza tym mam stado kur na dożywociu, które swobodnie chodzą po zagrodzie. Odwdzięczają się pysznymi jajkami.
Zwierzętom hodowlanym ustawa jak do tej pory pomogła, niestety, umiarkowanie. Udało się przewalczyć zakaz tuczu kaczek i gęsi na pasztet foie gras, skonstruować przepisy uboju w ten sposób, żeby przynosił jak najmniej stresu. Wszystko to mało. – Hodowle przemysłowe powinny zniknąć – uważa Marcin Krasoń, który z żoną Moniką prowadzi azyl dla świń Gieniutkowo w Nowym Węgorzynku w województwie zachodniopomorskim. – Jeśli do kogoś nie przemawiają w tej sprawie argumenty etyczne, to powinien sobie uświadomić, że hodowle przemysłowe są bardzo szkodliwe dla środowiska. Poza tym czym trzeba karmić tucznika, żeby w siedem miesięcy uzyskał wagę kwalifikującą go do rzeźni? Oczywiście chemią.
Cezary Wyszyński przypomina o konieczności uregulowania zasad transportu. Mimo zaleceń Komisji Europejskiej, żeby nie trwał dłużej niż osiem godzin, mało kto tego przestrzega. – Tam dzieje się horror i koszmar, kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt godzin transportuje się konie, cielęta i jagnięta oderwane siłą od mleka matek. Służby kontrolne często celowo takich transportów nie zatrzymują, żeby nie mieć kłopotu i zbyt dużo pracy – mówi Cezary Wyszyński.
Kolejny problem do rozwiązania to polowania. W ustawie jest np. zapisane, że uśmiercanie zwierząt w obecności dzieci to przestępstwo, ale nie działa to na myśliwych. Trzeba wzmocnić ustawową kontrolę nad udziałem dzieci w polowaniach i bezwzględnie zakazać polowań dla rozrywki. A także zakazać udziału zwierząt w tresurach w cyrkach. Kolejna sprawa to zasadne pytanie, czy ustawa powinna chronić tylko kręgowce. To, w jaki sposób zabijane są raki i homary, czyli poprzez topienie we wrzątku, jest niewyobrażalnym okrucieństwem. Ustawa o ochronie zwierząt z 1997 r., choć kilkakrotnie nowelizowana, to dopiero wstęp do dobrego prawa.
Czytaj też: Patoschroniska dla zwierząt