Inni, czyli tacy sami
Już się nie rwiemy do pomocy Ukraińcom, częściej słychać irytację. Co dalej?
MARTA MAZUŚ: – Ukraińska rodzina uciekająca przed wojną przyjeżdża dzisiaj do Polski. Na co może liczyć?
AGNIESZKA KOSOWICZ: – Na dużo skromniejszy zakres pomocy niż kilka miesięcy temu. Nasze pospolite ruszenie już się skończyło. Jeżeli ktoś przyjeżdża np. do Warszawy i szuka punktu, gdzie za darmo może dostać żywność, ubrania czy rzeczy dla dzieci, to takich punktów jest znacznie mniej. Nie ma już w Warszawie innych bezpłatnych miejsc noclegowych niż w halach czy dużych ośrodkach na kilkaset osób. Jeszcze do niedawna fundacje czy grupy pomocowe prowadziły łączenie Polaków z osobami potrzebującymi zakwaterowania. To również się skończyło – po prostu nie ma już chętnych do przyjmowania uchodźców. Niektórzy nadal goszczą u siebie ludzi i, niestety, często mają już tego dosyć.
Taki scenariusz był do przewidzenia?
Tak. Byłam pewna, że ta pomoc się w pewnym momencie zakończy. Chociaż muszę przyznać, nie przewidywałam, że ona się w ogóle zacznie. Polacy zaskoczyli mnie skalą swojego zaangażowania, ale wiadomo było, że to nie jest rozwiązanie długoterminowe. Osoby goszczące uchodźców skarżą się na brak swobody, na to, że od wielu miesięcy nie mogą normalnie porozmawiać z żoną, dziećmi, bo ciągle funkcjonują w towarzystwie obcych ludzi. W tej chwili ci polscy gospodarze są po prostu zmęczeni, sfrustrowani, czasami są swoimi gośćmi zawiedzeni. Mówią: „Ci Ukraińcy, którzy byli u sąsiadki, dobrze sobie poradzili, mają pracę, wyjechali, a ci moi jacyś niezaradni, leniwi, siedzą ciągle w domu”.
Taką irytację coraz częściej można usłyszeć w codziennym życiu.
Myślę, że nie jesteśmy jeszcze na etapie niechęci, ale na pewno ludzie zaczęli bardziej dostrzegać mankamenty sytuacji, w jakiej się wszyscy znaleźliśmy.