Minister Czarnek postawił na swoim i dał nauczycielom dodatkową godzinę pracy. Raz w tygodniu przez 60 minut muszą być w szkole do dyspozycji uczniów oraz rodziców. Godzina ta ma być przeznaczana na konsultacje. Jeśli ktoś ma mniej niż pół etatu, dyżuruje co drugi tydzień.
Pomysł, aby uporządkować nauczycielskie dyżury, nie jest zły. Niestety minister trafił w najgorszy moment. Z powodu braku chętnych do pracy nauczyciele mają wiele nadgodzin. Pracują w kilku szkołach, w jednej na cały etat, w drugiej na pół, w trzeciej mają jeszcze jakiś skrawek. W każdej placówce muszą dyżurować. Od 1 września wszyscy się głowią, gdzie te godziny wcisnąć.
Czarnek nie ma pojęcia
W poprzednich latach nauczyciel decydował, jak chce się kontaktować z rodzicami i uczniami. Jedni więc dawali numer telefonu i prosili, aby dzwonić w razie potrzeby. Tak najczęściej postępowali wychowawcy. Jako rodzic nieraz miałem ochotę zapytać, czy telefon, który otrzymałem od nauczyciela, jest prywatny czy służbowy. Naprawdę mogę dzwonić nawet późnym wieczorem? Pani pracuje o 21?
Inni nauczyciele nie dawali numeru telefonu, ale zachęcali do kontaktu przez internet. W każdej chwili można było z nimi porozmawiać przez jakąś aplikację. Im nauczyciel miał więcej lekcji w szkole czy w szkołach, tym bardziej był otwarty na kontakt późną porą. W dzień po prostu nie miał czasu rozmawiać z rodzicami o problemach dziecka. Uczniowie także opowiadali, że z niektórymi nauczycielami najlepiej porozmawiać tuż przed pójściem spać, np. między godz. 23 a północą. Oczywiście mówimy tu o załatwianiu bardzo pilnych spraw, a nie o pogaduszkach bez ważnego powodu.
Czarnek musi nie mieć pojęcia, że nauczyciele przestawili się na dyżurowanie zdalne. To wszystkim było bardzo na rękę. Kontakt bezpośredni też był możliwy, uczeń mógł przecież podejść do nauczyciela w czasie przerwy, natomiast rodzic musiał się umówić. Szkoła nie jest przecież zamkniętą twierdzą, do każdego nauczyciela można się dostać, trzeba jednak albo się umówić (gdy rodzicowi zależy na rozmowie twarzą w twarz), albo jeszcze lepiej zadzwonić. Co jakiś czas odbywały się dyżury stacjonarne, kiedy to w tym samym terminie byli dostępni wszyscy nauczyciele (w mojej szkole raz w miesiącu).
Czytaj też: Czy prezes wycofa Czarnka ze szkół?
Rodzicom trudno się połapać
System ten został zniszczony przez Czarnka. Minister nakazał dyżurować stacjonarnie, choć w dowolnym czasie. W szkole został stworzony plan dostępności nauczycieli. Każdy pracownik wcisnął swój dyżur tak, aby mu było najwygodniej. Jedni więc chcą się spotkać z rodzicami oraz uczniami w czasie tzw. okienka, czyli godziny między swoimi lekcjami, np. o 11–12. Nie wiem, kto chciałby skorzystać z takiego dyżuru, przecież uczniowie są wtedy na lekcji, a rodzice w pracy. Inni nauczyciele postanowili dyżurować przed lekcjami, czyli o 7, albo natychmiast po lekcjach, czyli np. o 14. Niektórzy rozbijają godzinę dyżuru na dwa spotkania, np. pół godziny przed lekcjami i pół po. Rodzicom trudno się w tym połapać.
Największym problemem nie jest jednak nieodpowiednia pora dyżuru. W ostateczności człowiek urwie się z pracy i przyjdzie na spotkanie w środku dnia. Wcześniej rodzic miał pewność, że jak przyjdzie do szkoły, ma szansę spotkać się ze wszystkimi nauczycielami. Teraz każdy nauczyciel dyżuruje w innym czasie, kontaktu zdalnego też nikt już nie chce. Skoro pracodawca – z woli ministra Czarnka – nakazał nam dyżurować stacjonarnie, wszystkie inne formy kontaktu są niewskazane, ponieważ nie należą do naszych obowiązków. Nauczyciel jest dostępny przez jedną godzinę w tygodniu lub co dwa tygodnie (jeśli pracuje mniej niż pół etatu) i to musi wszystkim wystarczyć.
Rodzice będą wściekli, gdy zorientują się, że do jednego nauczyciela muszą przyjść na 7, do drugiego na 11, a do trzeciego na 14:30. Gdyby chcieli spotkać się ze wszystkimi, a nieraz tak trzeba, musieliby wziąć dzień urlopu. A nawet kilka, przecież nauczyciele nie dyżurują w tym samym dniu. Rzadko się zdarza, aby dziecko miało problem, który wymaga spotkania tylko z jednym nauczycielem. Jak uczeń ma problemy, to często z wielu przedmiotów. Dawniej rodzic przychodził do szkoły, chodził od sali do sali i rozmawiał ze wszystkimi pracownikami. Do wychowawcy mógł zawsze też zadzwonić. Teraz – dzięki Czarnkowi – jedynym możliwym sposobem na porozmawianie z nauczycielem jest przyjście na dyżur.
Nauczyciele zwrócili uwagę dyrekcji, że skoro mamy „godzinę czarnkową”, to dyżurowanie raz w miesiącu wieczorem nie należy już do naszych obowiązków. Prawo tego od nas nie wymaga, to był tylko dobry zwyczaj. Dyrekcja musiała nam przyznać rację. Nie mamy obowiązku być dyspozycyjni w innym czasie niż owa godzina dyżuru raz w tygodniu. Jeśli więc dyżuruję od 14 do 15 w każdy piątek, znaczy to, że tylko w tym czasie jestem dostępny dla rodziców (uczeń wciąż może do mnie przyjść podczas przerwy). O innym kontakcie, także telefonicznym bądź zdalnym, rodzice muszą zapomnieć.
Czytaj też: Nauczyciele zbuntują się jesienią. Oby z głową!
A co z wywiadówkami?
Powstał jeszcze inny problem. Skoro obowiązuje nas jedynie godzina w tygodniu, to każdy inny kontakt z rodzicami – np. podczas zebrania z wychowawcą – jest pracą wymagającą dodatkowej zapłaty. Czy też wychowawca ma nie organizować takich zebrań? Dyrekcja podjęła decyzję, że czas przeznaczony na zebrania wychowawcy z rodzicami będzie odliczany od dyżurów (zapłacić ekstra nam nie może, bo nie ma pieniędzy). Jeśli zebranie trwa trzy godziny, przez kolejne trzy tygodnie nauczyciel odwołuje swoje dyżury. Czarnek chciał, aby rodzicom było łatwiej dotrzeć do nauczyciela, a zrobił tak, że będzie znacznie trudniej.
Jedni nauczyciele są oblegani przez rodziców, a do innych nikt nigdy nie przychodzi. Dyrekcja wie o tym doskonale. Byłoby źle, gdyby nauczyciel w czasie godziny konsultacji nic nie robił. Mógłby przecież zaopiekować się uczniami, np. w świetlicy albo na lekcji za koleżankę, która jest chora. Dyrektorzy nie mają pieniędzy na dodatkową pracę nauczycieli, dlatego chcieliby ją przydzielić osobom, które w czasie swoich konsultacji są wolne. Skoro siedzą i nic nie robią, mogłyby poprowadzić lekcję za chorego nauczyciela. Tak rozumują niektórzy dyrektorzy. Jest to jednak niezgodne z prawem.
ZNP przypomina dyrektorom, że godzina konsultacji jest czasem gotowości nauczyciela do kontaktu z rodzicem lub uczniem. Nie wolno przydzielać mu w tym czasie żadnej innej pracy, choćby siedział w sali i tylko czekał. A już w żadnym wypadku nie wolno go w tym czasie wysyłać na lekcję. Jeśli zostanie mu przydzielona lekcja, należy za nią zapłacić. Jeśli uczył, oznacza to, że konsultacje nie mogły się odbyć, ponieważ nauczyciel w tym czasie prowadził zajęcia. Konsultacje należy zatem wyznaczyć w innym terminie, aby nauczyciel naprawdę był dostępny dla rodziców, a nie jedynie fikcyjnie.
Czytaj też: Szkoły szukają nauczycieli. Czarnek szuka kontaktu z rzeczywistością
Nauczyciele ucierpią, ale rodzice bardziej
Decyzja ministra Czarnka utrudniła nauczycielom życie, muszą bowiem fizycznie być w szkole i czekać na rodziców lub uczniów. Jak ktoś pracuje w kilku miejscach, ma takich godzin również kilka. Bardzo trudno znaleźć dla nich dobry czas. Jednak w ostatecznym rozrachunku nauczyciele odniosą z tej zmiany korzyść. Teraz to jest tylko godzina dostępności dla rodziców i uczniów, dawniej był to czas nieokreślony, zwykle znacznie dłuższy niż 60 minut w tygodniu. Problemem jest tylko konieczność świadczenia tej godziny stacjonarnie, a nie – jak było do tej pory – w dowolny sposób, często zdalnie. Wcześniej decydowali nauczyciele, co jest najlepsze dla uczniów i rodziców, teraz za wszystkich zadecydował minister.
Ofiarami tej zmiany nie są więc nauczyciele, tylko rodzice. Teraz każdego, kto ma pilną sprawę, sekretariat kieruje na dyżur: „Pracownik, którego pan czy pani poszukuje, jest dostępny w każdy czwartek między 7 a 8. Nie pasuje? To nie nasz problem. Innego terminu konsultacji nie ma. Inni pracownicy? Proszę sprawdzić na stronie szkoły, jest tam szczegółowy plan dyżurów nauczycieli. Żaden termin nie odpowiada? Przykro mi, w innych godzinach niż wskazane nauczyciele nie są dostępni. Z dyrektorem też nie da się porozmawiać. Nie jest przecież dostępny dla rodziców non stop, a jedynie w czasie konsultacji. Zapraszam we wtorki między 15 a 16. Do widzenia”. Brawo, panie ministrze! Postawiłeś na swoim, a ludzie muszą się męczyć.
Czytaj też: Albo udzielasz korepetycji, albo dziadujesz. Takie są realia