Na początku września podeszła do mnie uczennica znana ze swojej religijności. Poprosiła wychowawcę o wykreślenie z listy osób zapisanych na katechezę. Miałem ochotę zapytać, co się stało, ale prawo oświatowe zabrania nauczycielowi pytać o powody. Uczeń nie potrzebuje się tłumaczyć. Jedyny warunek: musi być pełnoletni. Gdy nie ma 18 lat, decyzję podejmują rodzice. „Przynieś oświadczenie mamy, a wtedy cię wypiszę” – powiedziałem.
Religia? Statystyki mówią same za siebie
Gdyby uczniowie mogli sami decydować, jeszcze więcej osób wypisałoby się z religii. Niektórzy nawet informują, że zrobią to, jak tylko skończą 18 lat. Statystyki mówią same za siebie. W klasach maturalnych na religię nie chodzi prawie nikt. Jak uczęszczają dwie–trzy osoby, katecheta może się cieszyć, bo to naprawdę dużo. Są klasy, które w komplecie wypisały się z tego przedmiotu. A jak ktoś jest jeszcze na liście, to tylko dlatego, że przegapił moment, kiedy mógł się wypisać.
Szkoły robią wiele, aby uczniów zatrzymać na katechezie. Niech chodzą przynajmniej na papierze. W moim liceum obowiązuje prawo, że wypisać się można tylko dwa razy w roku: w pierwszych dwóch tygodniach września i ponownie w lutym. Potem klamka zapada. Możesz nie chodzić na lekcje religii, w końcu na siłę nikt nie jest prowadzony do sali katechetycznej, jednak formalnie jesteś zobowiązany to robić. Jeśli nie chodzisz, masz zaznaczane nieobecności i czekasz, aż okienko znowu się otworzy i będziesz mógł się wypisać.
Uczniowie, którzy się nie wypisują, stawiają żądania. Jednym nie podoba się, że religia jest zbyt późno w planie. Ostrzegają, że jeśli będzie na dziewiątej godzinie lekcyjnej, to się wypiszą. Innym nie podoba się godzina zbyt wczesna. Mówią, że siódma rano nie wchodzi w grę. Chcą też wybierać katechetów. Klasa przypisana została do ks. Piotra, a uczeń wolałby ks. Pawła. Dawniej katecheci opieprzyliby takiego delikwenta niczym archanioł Michał diabła, ale dzisiaj nie mogą sobie pozwalać na szorstkie traktowanie młodzieży. Tak niewielu licealistów chodzi na religię, że na każdego trzeba chuchać i dmuchać, inaczej nie zostanie nikt.
Katechetów prawie nie ma
Znacznie pogorszyła się też pozycja katechetów w radzie pedagogicznej. Dawniej nauczyciel religii był tak samo ważny jak dyrektor. Pamiętam czasy, kiedy żadna uroczystość szkolna nie mogła odbyć się bez udziału katechety. Był traktowany z honorami, siedział obok dyrekcji, często nadawał ton spotkaniu, choćby poprzez wygłoszenie kilku pobożnych słów czy nawet dłuższej umoralniającej mowy. Nie zdarzało się też, aby w szkole pracował jeden nauczyciel religii. W moim liceum – ok. 500 uczniów – pracowało dawniej trzech–czterech księży, mieli swój kącik w pokoju nauczycielskim, byli widoczni tak samo jak angliści, poloniści czy matematycy. W istotny sposób kształtowali też ducha szkoły.
Dzisiaj katechetów prawie nie ma. Pojawiają się z rana lub po południu na godzinę czy dwie i szybko wychodzą. Nie mają żadnego wpływu na ducha placówki, nie kształtują środowiska szkolnego, docierają bowiem jedynie do niewielkiej grupki, która jeszcze chodzi na religię. Jeszcze chodzi, gdyż kolejni uczniowie jawnie zapowiadają, że planują się wypisać. Ksiądz musi stawać na głowie, aby ktokolwiek zechciał zostać na katechezie. Niektórym się udaje i czasem do grona chodzących na religię dołączy ktoś nowy. To jednak krótka chwila radości, częściej bowiem uczniowie się wypisują. Czasem słyszę, że Łódź jest „za bardzo czerwona”, nie stawia na rodzinę, dzieci się tu rozwydrzyły, miasto wymaga nawrócenia, trzeba przywrócić wśród mieszkańców szacunek dla chrześcijańskich wartości.
Gdy patrzę na dzisiejszych nauczycieli religii, którzy tak narzekają na miasto, mam wrażenie, że są w depresji. Nie przypominają pewnych siebie duchownych, którzy przedtem przewodzili szkole. Nie dziwię się, dzisiaj są przecież traktowani przez młodzież, a i pedagogów również, jak piąte koło u wozu. Są bowiem najmniej potrzebnymi nauczycielami w gronie pedagogicznym, a nawet kompletnie niepotrzebnymi. To potwornie frustruje.
Pracownikom, którzy tak są traktowani, przydałaby się pomoc psychologiczna. To nie miasto potrzebuje duchowej pomocy, ale księża uczący w szkołach pilnie potrzebują wsparcia psychologicznego. Należałoby nie tylko zachęcić katechetów do rozmowy z psychologiem, ale wręcz ich na takie badania skierować. W jakimś sensie przecież w głębi serca czują się współodpowiedzialni za upadek nauczania religii w szkołach, choć oficjalnie zwalają winę na innych, choćby na „czerwone miasto”.
Młodzi religii nie wybiorą. Co na to Czarnek?
Katechetów jedną nogą już w liceach nie ma. Niewiele też brakuje, aby zostali ze szkół ponadpodstawowych wyproszeni. Do takiego stanu bardzo szybko zmierzamy. Nadchodzi moment, gdy żaden uczeń nie zadeklaruje chęci uczestniczenia w lekcjach religii. Wtedy dyrektor nie będzie miał innego wyjścia, tylko ostatniego katechetę zwolnić. „Gdy jakiś chętny uczeń się zgłosi – powie dyrektor na odchodne – zadzwonimy do księdza. Na dziś pracy dla katechety u nas nie ma”. Kościół katolicki ma tę świadomość, dlatego naciska na ministra Czarnka, aby wprowadził obowiązek chodzenia na lekcje religii bądź etyki. W MEiN trwają prace, aby został wprowadzony już od następnego roku szkolnego. Oczywiście duchowieństwo liczy, że jak uczeń będzie musiał wyboru dokonać, wybierze religię, a nie etykę.
To mogą być jednak tylko pobożne życzenia. Coraz więcej uczniów deklaruje bowiem chęć chodzenia na etykę. Młodzież zapowiada otwarcie, że pod przymusem religii nie wybierze. Wszędzie tam, gdzie etyka jest prowadzona przez profesjonalistę, przez nauczyciela legitymującego się dyplomem ukończenia magisterskich studiów filozoficznych, sytuacja katechetów może się ani trochę nie poprawić. Uczniowie nie pójdą na religię, bo tak im pisowska władza każe. Skutek nakazu może być odwrotny do zamierzonego. Nie zdziwiłbym się, gdyby za rok w łódzkich liceach klasy w ramach buntu w całości zapisywały się na etykę. I co na to powie Czarnek, gdy jego nowe prawo jeszcze przyspieszy proces wypisywania się uczniów z religii?
Przemalowani katecheci nauczą etyki
Zdaje się, że i na to PiS może znaleźć sposób. W uczelniach katolickich trwa właśnie „produkcja” nauczycieli etyki. Polega na szkoleniu katechetów i nadawaniu im uprawnień do nauczania nowego przedmiotu. Nauczycielami etyki będą więc przemalowani naprędce katecheci. Uczniowie mogą sobie wybierać między religią a etyką, a i tak trafią pod skrzydła tego samego nauczyciela: katechety i etyka w jednej osobie. Może się nawet okazać, że lekcje etyki będą prowadzone bardziej religijnie niż sama religia. Uczniów, którzy nie wybrali religii, tylko etykę, trzeba bowiem nawrócić, chrystianizować i ewangelizować.
Jako etyk jadę na tym samym wózku co nauczyciele religii: nasza pozycja w szkole zależy od decyzji uczniów. Wybiorą nasz przedmiot, mamy pracę, nie wybiorą, nie mamy nic. To nas do siebie zbliża. Czasem zbiera nam się na szczerą rozmowę i mówimy wtedy, że musimy jeszcze przetrwać ten rok. Chude lata religii w szkołach się kończą – mówią katecheci. Przymus, jaki szykuje minister edukacji i nauki, wszystko zmieni. Znowu nauczyciele religii będą nadawać ton placówce i kształtować ducha społeczności szkolnej. Jeżeli nauczyciele etyki nie będą działać przeciw Kościołowi, lecz mu się podporządkują, dla nich też coś z pisowskiego stołu skapnie. Mam tego pełną świadomość, dlatego pilnie uzupełniam wiedzę z etyki katolickiej, bo przecież innej nie będę mógł niedługo uczyć.
Czytaj też: Terror religijny wróci do szkół