Gruchnęło. „Na zewnątrz jest pięknie, w środku syf” – zaczęła swój reportaż dla Onetu pt. „Upokarzane, bez umów, bez wynagrodzenia. Tak wygląda praca w Centrum Praw Kobiet” Ewa Raczyńska. Po jednym tekście poszły następne – m.in. dwa w poznańskiej „Wyborczej”, wybór listów do redakcji Onetu, omówienia i komentarze. Daje się z tego wyczytać, że najbardziej znana i może największa w Polsce organizacja antyprzemocowa Centrum Praw Kobiet (działa w Warszawie, Gdańsku, Krakowie, Łodzi, Poznaniu, Wrocławiu i Żyrardowie), która wyciąga kobiety z piekła domowej przemocy, sama funduje swoim pracownicom piekło.
Za tą zmasowaną akcją medialną stoi niedawno założony związek zawodowy zrzeszony w ramach Inicjatywy Pracowniczej. Założycielkę i prezeskę CPK Urszulę Nowakowską, prawniczkę i społecznicę odznaczoną m.in. Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, dziś określa się mianem „mobberki”, „osoby słabej psychicznie i aksjologicznie”, a nawet „wyzyskiwaczki”. Wygląda to tak, jakby pojawił się polski, feministyczny odpowiednik Matki Teresy – wielkiej postaci, społecznicy, która pod maską skrywa jakąś przedziwną niezdolność do empatii graniczącą z okrucieństwem. Istniejące od 1994 r. Centrum Praw Kobiet porównuje się zaś w mediach społecznościowych do osławionych „januszexów biznesu”, tylko że w trzecim sektorze.
CPK. Za albo przeciw
Wymiarów skandalu jest wiele. Do ponurego obrazu samej organizacji dochodzi wielkie pytanie o szersze środowisko. Centrum Praw Kobiet