Społeczeństwo

8 lat rządów PiS w edukacji. Demolka i cała wstecz! Polska ewenementem w skali świata

Egzamin ósmoklasistów Egzamin ósmoklasistów Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.pl
Równolegle ze strukturalną demolką systemu oświaty PiS przeprowadził rozbiórkę autonomii szkół i ideologizacji programów kształcenia. Z Przemysławem Czarnkiem za kierownicą ideologiczny walec ministerstwa jeszcze nabrał rozpędu.

W cyklu analiz „8 lat PiS” dziennikarze i publicyści „Polityki” opisują dwie kadencje rządów Prawa i Sprawiedliwości w najważniejszych obszarach życia publicznego. Spis wszystkich odcinków znajdziecie Państwo na końcu tego artykułu.

Szkoły i edukacja należą do tych obszarów, które PiS demontuje najbardziej konsekwentnie, spójnie i zgodnie z zapowiedziami. Już w pierwszych tygodniach u władzy wrzucił bieg wsteczny, cofając realizowane lub przygotowywane wcześniej modernizacyjne zmiany.

Pierwszą z istotnych decyzji Anny Zalewskiej, pierwszej minister edukacji w rządzie PiS, była rezygnacja z wprowadzonego przez rząd PO i PSL obowiązku szkolnego dla sześciolatków. Likwidacja gimnazjów oraz wydłużenie nauki w podstawówkach do ośmiu lat, w liceach do czterech lat i technikach do pięciu, tak jak przed 1999 r., a wcześniej przez dekady PRL – była kolejnym krokiem na tej drodze.

Czego raczej w cywilizowanym świecie się nie spotyka, zmiany wprowadzono w trakcie trwania cyklu edukacyjnego. Dzieci i nauczycieli z podstawówek postawiono przed koniecznością opanowania w dwa lata – w siódmej i ósmej klasie – materiału rozłożonego wcześniej na trzy lata gimnazjalnej nauki. Nastolatki kończyły ten etap edukacji jednocześnie przepracowane, zestresowane i z lukami wiedzy (co też rzadko spotyka się w świecie, sama minister pośrednio przyznała, że jest z tym pogodzona, rezygnując z egzaminu z nauk przyrodniczych na koniec podstawówki). A finałem tego wzmożenia była podwójna rekrutacja do szkół średnich, bo w 2019 r. o miejsca w liceach i technikach równolegle z pierwszymi ósmoklasistami ubiegali się jeszcze ostatni absolwenci gimnazjów. W kolejnych latach w murach tych samych szkół nauka toczyła się dwoma równoległymi torami, „pogimnazjalnym” i „popodstawówkowym” (także o podobnym do tego przypadku w skali świata nie udało nam się znaleźć informacji).

Takie deformy tylko w Polsce

Równolegle ze strukturalną demolką systemu oświaty politycy PiS przeprowadzali rozbiórkę autonomii placówek oświatowych i ideologizacji programów kształcenia. Zaraz po wspomnianej decyzji dotyczącej sześciolatków pisowska większość uchwaliła, że kuratorów oświaty będą powoływać nie wojewodowie, jak wcześniej, ale sam minister edukacji.

Jednocześnie rozbudowano władzę tych urzędników nad szkołami. Zdecydowana większość ustanowionych przez Annę Zalewską kuratorów, pracujących zresztą do dziś, to działacze na różne sposoby związani z PiS – kandydaci w wyborach, byli radni lub małżonkowie radnych.

Kolejne miesiące i lata przyniosły kolejne zamachy na niezależność szkół, dyrektorów, a także godność nauczycieli. Jednym z najbardziej traumatycznych wydarzeń dla tej grupy stał się strajk przeprowadzony w 2019 r. Protestujący domagali się podwyżek, ale wyrażali też sprzeciw wobec wspomnianej „reformy” oświaty. Mimo gigantycznej mobilizacji po trzech tygodniach akcja została zawieszona bez osiągnięcia szerszego porozumienia z rządem.

Wcześniej politycy PiS zmienili przepisy tak, że udział nauczycieli w komisjach na egzaminach kończących naukę w gimnazjach i podstawówkach (strajk mógł uniemożliwić ich przeprowadzenie) przestał być konieczny. Mogli zostać zastąpieni przez dowolne osoby z uprawnieniami pedagogicznymi: emerytów, katechetów czy nawet bezrobotnych. Jednocześnie – jak okazało się po latach za sprawą przecieków z tzw. maili Dworczyka (domniemanej korespondencji członków rządu) – władze miały stymulować hejterskie ataki i inspirować materiały wymierzone w szefa ZNP Sławomira Broniarza. To kolejne praktyki, na które poza Polską trudno byłoby trafić.

Co minister edukacji, to lepszy

Już po pierwszych miesiącach zarządzania oświatą przez Annę Zalewską pojawiły się głosy, że gorszego ministra edukacji nie sposób sobie wyobrazić. Okazały się nadmiernie optymistyczne. Po wygranych przez szefową MEN wyborach do Parlamentu Europejskiego jej miejsce zajął Dariusz Piontkowski. Skwapliwie realizował założenia poprzedniczki, nie próbując nawet zachowywać pozorów kultury ani w kontaktach z nauczycielami, ani przedstawicielami mediów.

I on okazał się ledwie „przedskoczkiem” na tle następcy – Przemysława Czarnka, powołanego w październiku 2020 r. na szefa połączonych resortów edukacji i nauki. Czarnek, doktor habilitowany prawa po Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, krewniak znanego w Lublinie kościelnego hierarchy, wcześniej wojewoda, przed objęciem teki zdążył zasłynąć głównie obrażaniem osób ze społeczności LGBT oraz uczestników ukraińskich delegacji. Z czasem pojawiły się głosy, że jednym z głównych celów nominowania właśnie jego na ministra zarządzającego pracą nauczycieli i akademików było upokorzenie tej grupy – w większości progresywnej i niechętnej polityce PiS.

Z Przemysławem Czarnkiem za kierownicą ideologiczny walec ministerstwa nabrał rozpędu. Nowy szef „zreformował reformę” Anny Zalewskiej, m.in. dokładając uczniom szkół średnich nowy przedmiot: historię i teraźniejszość. Na lekcjach nastolatki mają uzupełniać wiedzę na temat najnowszej historii Polski i świata. W założeniu ministra powinien to jednak być wykład o wyższości wyznawanej przez niego ideologii prawicowej, konserwatywnej czy – jak sam mówi – postawy patriotycznej nad – znów, jak sam mówi – neomarksizmem, zgnilizną moralną i dewiacjami Zachodu.

Emanacją tego „właściwego” podejścia są promowane przez MEiN podręczniki do HIT autorstwa prof. Wojciecha Roszkowskiego, sławiące rolę Kościoła katolickiego w demokratyzacji Europy i Polski, usiane zdjęciami Jana Pawła II, Lecha i Jarosława Kaczyńskich, a z drugiej strony pełne przekazu ksenofobicznego, homofobicznego i kwestionujące niektóre ustalenia nauki, np. te o antropogenicznych zmianach klimatu. W szkołach pod kierunkiem Czarnka uczniowie i uczennice, nauczyciele i dyrektorzy wielokrotnie przeżywali nieprzyjemności w związku z wyrażaniem poglądów czy postaw (by wspomnieć sankcje za udział w Strajku Kobiet czy kontrole w placówkach z czołówki Rankingu Szkół Przyjaznych LGBTQ+).

Przy tym część projektów, mimo zapału ich promotora, napotkała przeszkody w realizacji. Nie udało się zorganizować masowej nauki strzelania w ramach przedmiotu edukacja dla bezpieczeństwa (za mało strzelnic i zbyt drogie). Kłopoty napotyka też wprowadzenie obowiązku uczestnictwa w etyce lub religii (nawet katecheci w szkołach nie chcą pracować). Mimo trzech podejść nie udało się całkowicie wprowadzić w życie przepisów tzw. lex Czarnek, jeszcze bardziej nasilających nadzór kuratorów nad szkołami i praktycznie uniemożliwiających prowadzenie w nich zajęć przez organizacje pozarządowe – nawet jeśli życzyliby sobie tego rodzice uczniów. Doczekały się natomiast uchwalenia przepisy umożliwiające kuratorom zamykanie szkół niepublicznych w trakcie roku szkolnego, bez podania konkretnego powodu.

Stracone dwa lata nauki

W drugiej kadencji rządów PiS na oświatę – tak jak na wszystkie inne obszary życia – spadły obiektywne zewnętrzne problemy. Epidemia koronawirusa wywróciła systemy edukacji w większości krajów całego globu. Ale i tu po raz kolejny Polska niechlubnie rzuca się w oczy – to nasze szkoły znalazły się wśród najdłużej zamkniętych w zachodnim świecie. Lockdowny trwały łącznie 43 tygodnie. Rządzący mimo kolejnych fal pandemii nie wypracowali innych pomysłów na zapewnienie bezpieczeństwa dzieciom i nauczycielom niż nauka online, oparta w głównej mierze na zaangażowaniu i własnym sprzęcie nauczycieli.

Jak wyliczyli badacze z Fundacji Naukowej Evidence Insitute, w następstwie pandemii, a także chaotycznie przeprowadzonej „reformy” edukacji polskie nastolatki straciły dwa lata nauki. Ich wiedza i umiejętności w świetle wyników międzynarodowych testów przeprowadzonych w 2021 r. były znacząco słabsze niż ujawnione w analogicznych badaniach przeprowadzonych trzy lata wcześniej.

Chaotycznie i bez wizji rząd zareagował też na przyjazd do Polski setek tysięcy ukraińskich dzieci w wieku szkolnym, które opuściły swój kraj po napaści Rosji w lutym 2022 r. Uczniów częściowo dołączono do polskich placówek oświatowych, tworząc osobne oddziały przygotowawcze lub po prostu dopisując ich do dotychczasowych, ogólnodostępnych klas. Po kilkunastu miesiącach okazało się, że większość młodych Ukraińców i Ukrainek nie korzysta z polskiego systemu edukacji. Według informacji z lipca łącznie do placówek oświatowych zapisanych było 170 tys. dzieci i nastolatków (niecała połowa). A do szkół średnich chodziło tylko 22 proc. dziewcząt i chłopców z Ukrainy, którzy przyjechali do Polski po wybuchu wojny. Polskie władze zgodziły się na naukę tych osób w ukraińskim systemie online. Ale nikt nie sprawdza, czy faktycznie się uczą ani jaki jest ich stan zdrowia i ogólna kondycja, co w przypadku uczniów stacjonarnych szkół zazwyczaj dzieje się naturalnie. Pozostawienie uchodźczych dzieci poza systemem edukacji to kolejny – polskiego autorstwa – ewenement w skali świata.

Luki w kadrach, kasa dla swoich

Minister Czarnek zainicjował kilka programów, które brzmiały względnie obiecująco. W miażdżącej większości okazały się jednak wydmuszką. Czołowy przykład to program poprawy opieki psychologicznej w placówkach oświatowych. Resort zalecił zatrudnienie specjalistów na 20 tys. nowo stworzonych etatów za 2 mld zł tylko w tym roku. Plan okazał się zupełnie niedopasowany do realiów – psychologów po prostu nie ma wystarczająco wielu. A dla tych, którzy są, warunki zatrudnienia w oświacie są kompletnie nieatrakcyjne.

Według wyliczeń fundacji Growspace w 450 gminach psychologów szkolnych nie ma wcale, a w skali kraju jeden psycholog przypada na 785 uczniów. Rosnące luki kadrowe dotyczą zresztą nauczycieli wszystkich specjalności. Wbrew rządowej propagandzie realna wartość pensji w oświacie spektakularnie pikuje, a wynagrodzenia nauczycieli początkujących w ostatnich latach nieustająco oscylują wokół pensji minimalnej. Szef MEiN zaprzecza, jakoby brak ludzi do pracy w szkołach był problemem, ale jego decyzje wskazują na to, że świetnie wie, co się dzieje – wydał rozporządzenie pozwalające na pracę nauczycieli powyżej półtora etatu. Godziny ponadwymiarowe, zastępstwa i koślawe plany lekcji stały się codziennością polskich szkół.

Osobną kategorię programów ministra Czarnka stanowią te, które pozwoliły mu za pomocą budżetowych środków wesprzeć bliższych i dalszych współpracowników oraz bliskie ideowo środowiska. Dziesiątkami milionów złotych wsparł zakony, katolickie diecezje i organizacje katolików świeckich pod szyldem „rozwoju infrastruktury” prowadzonych przez nie placówek oświatowych. Osobnymi transzami zasilił prawicowe i wyznaniowe stowarzyszenia i inicjatywy edukacyjne prowadzone przez działaczy prawicy, choć w części przypadków nie sposób znaleźć śladów jakichkolwiek prowadzonych przez nich zajęć z dziećmi. Sowite fundusze Czarnek przekazał też na kupno nieruchomości – działek, mieszkań i willi – organizacjom związanym z politykami PiS. NIK zarzuciła MEiN, że 6 mln zł w ramach swoich programów przekazało nielegalnie, a prawie 85 mln zł – połowę wszystkich środków – wbrew rekomendacjom powołanych przez samego ministra zespołów.

Równych szans nie będzie

Po dwóch kadencjach prowadzonej przez PiS polityki oświatowej nie sposób uniknąć wniosku, że najbardziej pokrzywdzeni przez nią są synowie i córki tych, którzy najbardziej jej zaufali, podzielając niechęć wobec pomysłu wysyłania do szkół sześciolatków i nauki w gimnazjach. Oba te rozwiązania miały służyć wyrównywaniu szans i dostępu do najlepszych szkół średnich i studiów. Dziś nastolatki ze wsi i miejscowości poniżej 20 tys. mieszkańców mają statystycznie najgorsze wyniki egzaminów ósmoklasisty. Z matematyki uzyskują średnio o 15 proc. pkt mniej niż ich koledzy i koleżanki z dużych miast. To znaczy, że trudno liczyć na spełnienie marzeń o nauce w prestiżowych liceach i technikach – zwłaszcza gdy są one zatłoczone w wyniku nieprzemyślanych i źle policzonych strukturalnych zmian oświaty.

Najogólniej mówiąc, zmiana szkół pod rządami PiS faktycznie sprowadza się właśnie do tego: oświata i edukacja jako ścieżka prowadząca do upodmiotowienia i modernizacji została zdewastowana – zachowuje pewną drożność dla tych, którzy od startu mogą liczyć na wsparcie rodzin (więc właściwie tak bardzo systemu nie potrzebują). Ewentualnie dla tych, którzy mają farta – trafić na nauczycielki siłaczki, dyrektorów tytanów, pedagogów z misją. Dla reszty nie niesie już nawet nadziei.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną