Jak postanowili, tak zrobili. Prokurator Generalny złożył wniosek do Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej o zbadanie, czy artykuły ustawy o izbach lekarskich dotyczące przynależności do samorządu lekarskiego i istnienia sądów lekarskich są zgodne z konstytucją. Kiedy w 1950 r. Sejm uchwalał z inspiracji Bolesława Bieruta ustawę o likwidacji izb (powstałych w 1923 r.), również chodziło o zdeptanie porządku prawnego w środowisku lekarskim i odebranie mu decyzyjności w kwestiach etyki zawodowej. Historia ponoć lubi się powtarzać, ale w tym wypadku mam nadzieję, że po zmianie rządu się nie powtórzy.
Komanda Ziobry ruszyły na lekarzy
Samorząd udało się lekarzom wskrzesić w 1989 r. i przez ponad 30 lat nieliczni (niezadowoleni zazwyczaj z obowiązku płacenia składek lub będący na bakier z wiedzą naukową) kwestionowali jego istnienie – nigdy żaden minister ani tym bardziej prokurator. Nawet kiedy szefom resortu zdrowia były nie w smak opinie na ich temat ze strony Naczelnej Rady Lekarskiej albo gdy urządzano protesty, nie przychodziły do głowy pomysły, by szukać prawnych kruczków ułatwiających rozwiązanie izb.
Zbigniew Ziobro i jego komanda postanowili na odchodne jeszcze raz udowodnić, że niechlubne mroczne czasy sprzed pół wieku są im całkiem bliskie. Jeśli więc obecne władze Naczelnej Rady Lekarskiej jawnie kontestują rządy Zjednoczonej Prawicy, trzeba im pokazać – przy pomocy ręcznie sterowanego Trybunału – że korporacja może stracić prawo głosu w imieniu całego środowiska lekarzy.
Kiedy 27 stycznia – tak, aż 11 miesięcy temu! – na posiedzeniu zespołu parlamentarnego ds. funkcjonowania izb lekarskich ówczesny sekretarz stanu z Ministerstwa Sprawiedliwości (a dziś dwutygodniowy minister) Marcin Warchoł krytykował działalność sądów lekarskich, wziął w obronę lekarzy antyszczepionkowców, obiecując im wsparcie i pomoc ze strony Prokuratora Generalnego.
Obecna decyzja o skierowaniu wniosku do TK jest rozwinięciem tego zaangażowania. Wniosek podpisał 16 listopada Zbigniew Ziobro. Kwestionuje w nim nie tyle istnienie samorządu lekarskiego i obowiązkową przynależność, ale uważa, że jest on obecnie niereprezentatywny:
„Ustawodawca, korzystając z przyznanej mu kompetencji do powołania samorządu zawodowego i względnej swobody ukształtowania jego struktur, tworząc samorząd lekarski, zrezygnował z modelu pluralistycznego i postawił na model jednorodny, obejmując cały kraj jednym samorządem zawodowym, co samo w sobie może istotnie utrudniać osiągnięcie konstytucyjnych zadań owego samorządu. Ponadto scedował na organ samorządu uprawnienie do przyjęcia norm deontologicznych, które w niedookreślony i nieakceptowany przez ogół środowiska sposób ograniczają prawa i wolności obywatelskie członków samorządu lekarskiego. Jednocześnie egzekwowanie przestrzegania tych norm prawodawca powierzył organom samorządu lekarskiego. Okoliczności te wprost wpływają na możliwość zrealizowania konstytucyjnej funkcji, jaką musi spełniać zawodowy samorząd lekarski, czyli reprezentowania wszystkich osób wykonujących ten zawód zaufania publicznego. Wątpliwości konstytucyjne budzi więc w pierwszej kolejności skrajna uniformizacja samorządu lekarskiego”.
Czytaj też: Nowa szczepionka na covid-19. Czy warto się doszczepić?
Widzimisię doktora
Nie byłoby tej całej hecy, gdyby z samorządu – który dba o właściwe przestrzeganie m.in. zasad wykonywania zawodu – mogli wystąpić medycy, którzy w ostatnim czasie kontestowali pandemię lub leczyli zakażenia covid po swojemu (amantadyną). To właśnie ci, których Sąd Lekarski ukarał za to w rozmaity sposób, a z których praktyk osobiście korzystał wcześniej Marcin Warchoł.
Rzecznik Prokuratury Krajowej tłumaczy w „Gazecie Wyborczej”, że „mimo istnienia wielu różnic w poglądach naukowych i terapeutycznych zobowiązano wszystkich członków izb lekarskich do przestrzegania jednolitych, obowiązujących cały samorząd zasad etyki lekarskiej, tworzonych przez Krajowy Zjazd Lekarzy, naruszenie których naraża lekarza na odpowiedzialność zawodową”, a to prowadzi „do kolizji z wynikającymi z Konstytucji zasadami tworzenia i funkcjonowania samorządu zawodowego oraz do nieproporcjonalnego ograniczenia praw i wolności przysługujących lekarzom, a w szczególności swobody wykonywania zawodu i swobody działalności gospodarczej oraz w pewnym stopniu swobody zrzeszania się”.
Mówiąc krótko: zdaniem prokuratorów w samorządzie lekarskim zasady etyki i odpowiedzialności zawodowej powinny odzwierciedlać niekoniecznie ustalone normy i wiedzę medyczną, ale też nieraz – proszę wybaczyć kolokwializm – widzimisię każdego doktora.
Czytaj też: Covid naciera. Co ze szczepionkami? Kiedy się zapisać?
Izby lekarskie: potrzebny jednolity kodeks etyki
Istnienie samorządów zawodowych gwarantuje art. 17 ust. 1 konstytucji, który mówi, że „w drodze ustawy można tworzyć samorządy zawodowe, reprezentujące osoby wykonujące zawody zaufania publicznego i sprawujące pieczę nad należytym wykonywaniem tych zawodów w granicach interesu publicznego i dla jego ochrony”. Należyte wykonywanie to właśnie posługiwanie się w pracy zasadami opartymi na wiedzy naukowej i badaniach klinicznych. Wniosek do Trybunału dotyczy tylko samorządu skupiającego lekarzy, choć podobne funkcjonują wśród adwokatów, notariuszy i wielu zawodów medycznych: pielęgniarek i położnych, aptekarzy, fizjoterapeutów, diagnostów laboratoryjnych.
Ponieważ w aspekcie złożonego wniosku Prokuratorowi Generalnemu najbardziej leży na sercu Kodeks Etyki Lekarskiej (KEL), przytoczmy jeszcze jeden fragment z jego pisma: „Już od chwili jego [Kodeksu – PW] przyjęcia akt ten był przedmiotem istotnych kontrowersji. W szczególności sporne jest, czy w świetle postanowień Konstytucji RP, ustanawiających zamknięty katalog źródeł prawa, KEL można uznać za akt normatywny”. Owszem, jak słusznie przyznaje Zbigniew Ziobro, Kodeks Etyki Lekarskiej już na początku uchwalenia wzbudzał kontrowersje. Ale nie z powodu, jaki próbuje teraz nam wmówić były pan minister. Akurat byłem obecny przy uchwalaniu pierwszej wersji KEL na Nadzwyczajnym Zjeździe Lekarzy w Bielsku-Białej w grudniu 1991 r. i słyszałem, jak wśród gwizdów, tupania i wzajemnej agresji delegaci samorządu uchwalali go wtedy po raz pierwszy, różniąc się w poglądach na kwestie wyłącznie światopoglądowe, dotyczące m.in. aborcji, badań prenatalnych, prokreacji i klonowania.
Od tamtej pory było kilka zjazdów, na których samorząd mierzył się z tą problematyką, i spór zawsze dotyczył kwestii, które pewnie i panu Ziobrze wydałyby się ważne. Na treści pierwszego KEL silne piętno odcisnęli bowiem znani z konserwatywnych poglądów prof. Zbigniew Chłap z Krakowa oraz dr Jerzy Umiastowski z Gdańska. Ale przesadą byłoby nazywanie go ich dziełem autorskim, gdyż za restrykcyjnymi postanowieniami w sprawie dopuszczalności przerywania ciąży i badań prenatalnych opowiedziała się w 1991 r. większość delegatów z całego kraju (którzy przed ostatecznym głosowaniem zdążyli jeszcze wygwizdać list prof. Zofii Kuratowskiej, ośmielającej się mieć odrębne zdanie).
Dwa lata później, podczas kolejnego zjazdu lekarzy – znów w nerwowej atmosferze – zapisy udało się zliberalizować. Prof. Chłap stwierdził wtedy, że wprowadzone do KEL poglądy wynikają z partykularnych interesów ich wnioskodawcy, wybitnego genetyka prof. Jacka Zaremby, który zawsze przedkładał wartości merytoryczne nad osobisty światopogląd. W 2003 r. historia się powtórzyła.
Czytaj też: Koronawirus uderza. W gabinetach chaos, ale PiS już o to nie dba
Sojusz ciemnogrodu z odchodzącą władzą
Kodeks Etyki Lekarskiej ukształtował się w czasach, kiedy ustawodawstwo medyczne było jeszcze bardzo ubogie. Ustawa o zawodzie lekarza z lat 50. XX w. wielu istotnych problemów nie regulowała. Dlatego starano się przenieść do KEL elementarne zasady wykonywania zawodu – wprowadzono zagadnienia, które z natury swojej nie są etyczne, lecz prawne. Na przykład kwestie zgody pacjenta na leczenie, obowiązek informowania chorego, granice autonomii pacjenta, dopuszczalności badań prenatalnych i transplantacji.
Nikt nie ukrywa, że trzeba w najbliższym czasie wszystkie te zapisy uaktualnić i dostosować do nowych czasów. Ale nie ma to nic wspólnego z tym, co we wniosku do Trybunału zdaje się sugerować Zbigniew Ziobro. A mianowicie: że lekarze o różnych poglądach mieliby prawo tworzyć własne izby i uchwalać własne kodeksy etyki, zgodnie z którymi kwestionowanie noszenia masek w sytuacji zagrożenia epidemicznego lub namawianie do szczepień dzieci nie byłoby karane jako niezgodne z wynikami badań naukowych.
Nie po raz pierwszy środowiska medyków, jawnie kwestionujące fakty naukowe i działalność WHO, otrzymują tak silne polityczne wsparcie. Nie przesadzajmy, że są to środowiska liczne, ale za to na pewno głośne. Zbyt długo samorząd lekarski przymykał oko na karygodne praktyki lekarzy, którzy w prywatnych gabinetach jawnie sprzeniewierzali się zaleceniom i wytycznym mającym podbudowę w badaniach klinicznych i tzw. EBM (Evidence Based Medicine), ale przy okazji pandemii wyszły na jaw takie postawy niektórych medyków, że trudno było to dalej tolerować.
Rzecznicy odpowiedzialności zawodowej i sądy korporacyjne wzięły się więc do roboty, a że nadepnięto na ten odcisk za czasów władzy, która właśnie w pandemii zabiegała o poparcie elektoratu nieszczególnie wyczulonego na naukę – narażono się tym ministrowi sprawiedliwości, a nie ministrowi zdrowia. „Wniosek Prokuratora Generalnego traktujemy jako wyraz szacunku i uznania naszej ciężkiej pracy. Niezależne ośrodki samorządności krytyczne wobec władzy muszą boleć” – napisał na platformie X dr Damian Patecki z prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej, co jest najlepszą puentą.