Haniebny akt posła Brauna to nie jest jednostkowy przypadek. Ale widać światełko nadziei
Nigdy nie zapomnę wzruszenia, jakie poczułam, gdy zobaczyłam prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który w 2005 r. brał udział w ceremonii zapalenia świeczek z okazji Chanuki. Było to wzruszenie pomieszane z pewną konsternacją – oto niepopierany przeze mnie prezydent, związany z konserwatywną, katolicką partią, czynił gest, którego nie spodziewałam się zobaczyć. Wzruszenie, które mnie wtedy ogarnęło, niewiele miało wspólnego z religijnym wymiarem święta.
Pojawienie się chanukiji w Pałacu Prezydenckim, w Sejmie czy na pl. Defilad w Warszawie odczytywałam głównie jako symbol i pomnik. Symbol, że Polak nie musi wyjściowo znaczyć katolik, a władza może być widywana nie tylko przy przedstawicielach jednego wyznania. Był to dla mnie też pomnik postawiony tym wszystkim mieszkańcom naszego kraju, którzy nigdy już świeczki chanukowej nie zapalą. A przecież były czasy, gdy nie było kraju na świecie, gdzie paliłoby się więcej tych świateł.
Zbiórka dla Brauna
Przywołuję to wspomnienie nieprzypadkowo. Przez kilkanaście lat ceremonie zapalania świeczek chanukowych odbywały się w Pałacu Prezydenckim i Sejmie bez zakłóceń. Mieliśmy nowych prezydentów, nowy skład parlamentu, a świeczki płonęły jako symbol tej nowej epoki naszego myślenia o Polakach i Żydach. Haniebny akt, którego dokonał Grzegorz Braun, gasząc zapalone na chanukiji świeczki, pokazał, że to nigdy nie jest prosta relacja. W Polsce zawsze trzeba pamiętać, że każde światło można zgasić. W sieci ten antysemityzm w swojej czystej postaci wywołał olbrzymie poruszenie. Antysemityzm, który nigdy nad Wisłą nie zniknął, przypomniał o sobie nagle. Na Brauna, który nie krył się specjalnie ze swoimi nienawistnymi poglądami, głosy oddało w ostatnich wyborach prawie 27 tys. osób. Na zbiórkę, którą dla niego założono, gdy został wykluczony z obrad Sejmu, już przelano 70 tys. zł. Wystarczy wejść w komentarz pod jakimkolwiek tekstem o jego zachowaniu, by zobaczyć całkiem sporo opinii, że postąpił słusznie.
To przypomnienie o polskim antysemityzmie boli. Skłania do stawiania dużych diagnoz. Warto jednak przy okazji pamiętać, jak olbrzymią pracę w ciągu ostatnich trzech dekad wykonaliśmy na rzecz pamięci, edukacji i badań o polskich Żydach. Codziennie tysiące osób w całej Polsce uczy, archiwizuje, digitalizuje i stara się ocalić od zapomnienia dziedzictwo żydowskich mieszkańców Polski. Zarówno w dużych instytucjach, jak Żydowski Instytut Historyczny czy Muzeum Polin, jak i w lokalnych ośrodkach. Nauczyciele, historycy, edukatorzy, działacze społeczni. Wielu z nich nie ma wiele wspólnego z żydowską społecznością. Są za młodzi, by pamiętać Zagładę. Żydowską przeszłość małych ośrodków odkrywają często trochę przypadkowo, ale decydują się o nią zadbać. Te podejmowane często oddolnie inicjatywy nie zawsze są szeroko dostrzegane, ale nie można ich pomijać.
Podkast: Getta ławkowe wymyślili Polacy
Z antysemityzmem nie walczy się łatwo
Przez ostatnie kilkanaście lat w Polsce kłócono się nie raz – o Polaków, którzy pomagali Żydom, i o tych, którzy ich wydawali. O przemoc i pomoc w czasie wojny i zaraz po niej. Były to spory pełne emocji, często wykorzystywane w politycznej grze. Ale są dowodem na to, że badacze i publicyści czuli obowiązek podjęcia tego tematu, skonfrontowania nas z własną, często wyidealizowaną wizją przeszłości. Gdyby nie ich wysiłek, często osobiste poświęcenie – nie mielibyśmy tematów do zażartych kłótni. Fakt, że ostatnie kilkanaście lat spędziliśmy, próbując na nowo ukształtować pamięć o relacjach polsko-żydowskich, to olbrzymi postęp. Bo najłatwiej rozmawia się o jednej spójnej wersji historii, do której nikt nie zgłasza wątpliwości.
Z polskim antysemityzmem nie walczy się łatwo. Fakt, że społeczność żydowska w Polsce jest niewielka, nie pomaga. Najlepsze remedium na uprzedzenia – czyli spotkanie z innym, rozmowa i oswojenie tego, co wydaje się obce – nie zadziała, gdy obcy jest coraz bardziej wyobrażony. Nie znaczy to jednak, że takich prób nie ma. Obecność głowy państwa na uroczystości chanukowej, z natury radosnej i niepowiązanej z żadną historyczną zadrą, z całą pewnością jest i była ważnym elementem w oswajaniu tego, co inne. Podobnie jak chanukija w Sejmie, o której istnieniu wiele osób dowiedziało się dopiero niedawno.
Czytaj też: Czy Żydzi rządzą Ameryką? Nie tylko Polacy w to wierzą
Chanukowe świece można znów zapalić
Zaskoczenie polskim antysemityzmem to pewien przywilej. Oznacza albo brak zainteresowania tematem, albo bardzo określone środowisko, w którym się obracamy. Zbyt łatwe byłoby też uznanie, że Grzegorz Braun jest jednostkowym przypadkiem. Jednocześnie czuję pewien sprzeciw, by w całym naszym smutku czy przygnębieniu zapominać o tym, ile zrobiliśmy, jak wiele osób się stara, żebyśmy nigdy nie zapomnieli, że Żydzi mieli i mają w Polsce swoje miejsce. Byśmy nie zapomnieli, że wciąż żyją pośród nas osoby, dla których jednym z niewielu wspomnień sprzed wojny jest chanukowa piosenka i zabawa bączkiem z kuzynostwem.
Grzegorz Braun zgasił chanukowe świece. Zgasił je, bo w ciągu ostatnich kilkunastu lat rok w rok decydowaliśmy się je zapalić. I gdy brakuje nam słów, by skomentować to, co się stało, warto pamiętać: niezapalonych świec nie da się zgasić, ale te zgaszone zawsze można zapalić na nowo.