Jak długo potrwa to piekło!?
Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”
To potworne, ale „modliliśmy się”, żeby wad było jak najwięcej, bo inaczej każą mi tę ciążę donosić. Masz w głowie swoje dziecko, na które tak czekasz, ale teraz przede wszystkim próbujesz przechytrzyć system, który cię czołga – mówi Paulina. Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło.
ANNA J. DUDEK: – Chciała pani mieć dziecko. Nie udawało się, więc skorzystała pani z in vitro. Kiedy przyszła wiadomość, że zarodek się przyjął, pomyślała pani o lekarzu, który poprowadzi ciążę. I poszła tam, gdzie miała podstawowy pakiet medyczny.
PAULINA: – Do przychodni w dużej warszawskiej prywatnej sieci medycznej trafiłam na początku stycznia, około ósmego tygodnia. Nie ukrywałam, że to in vitro. Zaczęto mnie przerzucać między lekarzami jak gorący kartofel. Lekarze prowadzący zmieniali się na kolejnych wizytach. Źle się z tym czułam.
W 10. tygodniu ciąży wyniki USG były złe. Co powiedział lekarz, kiedy je zobaczył?
Wcześniej, po pierwszym plamieniu, ginekolog z placówki nie widział potrzeby zrobienia USG. 2 lutego miałam krwotok. Trafiłam na izbę przyjęć szpitala w Otwocku. Moim zdaniem lekarka już tam zobaczyła bardzo dużą przezierność [Przezierność karku oznacza odległość pomiędzy skórą i tkanką podskórną w okolicach szyi płodu. To parametr, który może świadczyć o obecności wad wrodzonych lub chorób genetycznych. Przyjmuje się, że przezierność nie powinna przekraczać 2,5 mm. Wynik powyżej 5 mm jest obciążony dużym ryzykiem wystąpienia wady – red.]. Jednak powiedziała tylko, że coś jest z główką, ale przecież i tak już niedługo będą wyniki badań prenatalnych. Odesłano mnie. Wtedy pękł mi krwiak podkosmówkowy.