Konkretna
Kamila Ferenc: historia adwokatki, która przywróciła prawo do aborcji w Polsce
Jest 2023 r. Kolejna ciężarna Polka umiera na sepsę w szpitalu w Nowym Targu. Kamila Ferenc skończyła 31 lat i od dziewięciu każdego dnia odbiera w Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny telefony od ciężarnych. A potem dzwoni do szpitali, które nie chcą ich przyjąć, i tłumaczy, dlaczego powinny to zrobić. Zwykle oganiają się od niej tak samo jak od pacjentek, czasem rzucają słuchawkami.
Tym razem zgłasza się do Ministerstwa Zdrowia. Zadaje pytania, na które zna odpowiedzi, i domaga się ich na piśmie. Uzyskuje potwierdzenie istniejących przepisów na papierze z orłem. Prosi, żeby rozesłać to do wszystkich szpitali, i o dziwo, w ministerstwie to robią. Dyrektorzy placówek są trochę skołowani. Naprawdę zdążyli uwierzyć, że do poronienia, sztucznego czy naturalnego, w Polsce wzywa się prokuraturę.
Podobnie – na piechotę, sprawa po sprawie – Kamila Ferenc uczy przepisów prokuraturę i policję. Wreszcie uczy same kobiety, dzięki dziesiątkom postów na stronach internetowych. Aborcja jest legalna – to hasło coraz częściej pada na głos. Każda kobieta ma prawo wziąć tabletki. Nielegalne jest tylko przerwanie czyjejś ciąży poza szpitalem i poza przypadkami wymienionymi w ustawie.
W katolickiej Polsce
Historia Kamili Ferenc jest trochę jak rozdział dopisany do opowieści sprzed 40 lat. W głębokim PRL garstka ludzi w togach z chabrowymi lamówkami narażała się władzy, broniąc pro bono w procesach politycznych. Reprezentowanymi byli wrogowie władzy ludowej. Oskarżani o absurdalne przewinienia. To późniejsi prezydenci, premierzy, ministrowie III RP. Nazwiska adwokatów, którzy wtedy stanęli w ich obronie – Dubois, Wende czy Bednarkiewicz – zapiszą się w historii Polski i w ważnym rozdziale o etosie zawodu. To niemal wyłącznie nazwiska mężczyzn.